Prowansja i Adam Wodnicki
Cz. 2
[…] szukałem źródeł mych tęsknot, moich fascynacji, mojego głodu Prowansji, a może potwierdzenia niejasnego przeczucia, że w tym kraju nie jestem kimś obcym.
Barwna historia rodziny autora „Notatek z Prowansji” obejmuje aż 170 lat i choć dotyczy jednego tylko rodu jest tak mocno wpleciona w dzieje całego kraju i tak znamienna dla wielu polskich rodzin, że warto ją opowiedzieć. Jest i długa, i trochę skomplikowana, dlatego podzieliłam ją na cztery części i proszę o wyrozumiałość, bo nie łatwo streścić niemal dwa wieki historii na kilku stronach.
Zaczyna się wraz z wybuchem Powstania Listopadowego i najkrwawszą bitwą powstańców z Rosjanami o Olszynką Grochowską, gdzie 25 lutego 1831 młody oficer, Juliusz Wodnicki, przyszły prapradziad Adama, za okazane męstwo otrzymał na polu chwały złoty krzyż Virtuti Militari. Ale że to czasy Królestwa Kongresowego podległego Rosji, ten sam oficer za udział w Powstaniu został ukarany przez cara Mikołaja I konfiskatą rodzinnego majątku na Wołyniu i jak wielu innych walczących o wolność Polski, unikając aresztowania, trafił na emigrację.
Wyjechał do Francji, gdzie po kilkuletniej tułaczce osiadł w Prowansji. Tam bowiem szczęśliwie zakochany, ożenił się z Mlle Mathilde de G., właścicielką majątku w okolicy Nîmes. Okazał się wzorowym gospodarzem: odbudował zrujnowany dwór, przywrócił do świetności zmarnowane przez epidemię cholery w 1832 roku winnice i sady. Został ojcem trzech synów i córki.
Kiedy minęło jakieś 25 lat, najmłodszy z synów, Tymoteusz, na polecenie ojca i jako jego plenipotent udał się do Petersburga i tam wygrał proces rewindykacyjny, wytoczony władzom carskim przez francuską kancelarię. Nie wrócił jednak do Francji, lecz objął w posiadanie odzyskany majątek przodków na Wołyniu. Zakochał się w pięknej i zamożnej sąsiadce imieniem Matylda, jak jego matka, i osiadł na stałe w ówczesnej Rosji. I tak właśnie dokonał się rozdział rodziny Wodnickich na dwie gałęzie – prowansalską i wołyńską.
Po śmierci Juliusza we Francji, Mateusz, brat Tymoteusza, wystąpił o zmianę pisowni nazwiska w duchu francuskim i prawo używania szlacheckiej partykuły „de” przed nazwiskiem. Autor „Notatek z Prowansji” nie podaje, jak ono teraz brzmiało, pisze tylko, że następne pokolenie rodziny de V. nie znało już zupełnie polskiego i nic nie wiedziało o polskich krewnych.
Wybucha I wojna światowa i wkrótce Rewolucja bolszewicka pozbawia przedstawicieli gałęzi wołyńskiej majątku i dachu nad głową. Nie wiemy, gdzie i jak ten okres Wodniccy przetrwali, dość że po zakończeniu wojny powrócili w rodzinne strony. [Traktat Ryski z 1921 r. formalnie przyznał zachodnią część Wołynia Polsce.] Jednak Adam Wodnicki, autor książki, przyszedł na świat w 1930 roku w Janowie Lubelskim, nic nie pisze o Wołyniu w międzywojniu.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, stracili już na zawsze majątek i w jesieni 1941 roku, ratując życie, uciekli do Polski zajętej przez Niemców. Osiedli chwilowo w małej miejscowości w Lubelskiem. Zaznali głodu, nędzy i chorób, jak to wygnańcy. Ale w ostatnim roku wojny, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ich los się odmienił: ktoś zaczął przysyłać im życiodajne paczki: żywność, ubranie, wymarzone buty zamiast drewniaków, ciepłe swetry i koce, leki… Pisze o tym Wodnicki:
„Oklejone kolorowymi znaczkami przesyłki wysyłane z Francji przez Szwajcarię, przychodziły niemal co tydzień, a ich rozpakowywanie było zapierającą dech w piersi przygodą. Niezwykłe było także i to, że o człowieku, który o nas myślał, który nam pomagał, nie wiedzieliśmy nic poza tym, że był członkiem rodziny o bardzo odległych korzeniach, osiadłej od pokoleń w Prowansji, i nie znał języka polskiego.”
14-letni wtedy Adam dzięki tym paczkom powraca do zdrowia, pozbywa się szkorbutu. Ale po kilku miesiącach dobrodziejstwo się kończy. „Pewnego dnia przesyłki przestały przychodzić, uporczywe próby odszukania nadawcy, nawiązania korespondencji nie zdały się na nic – listy pozostawały bez odpowiedzi.” Nie udało się wtedy dojść, kim był ów niezwykle hojny i troskliwy dobroczyńca.
Nie udało się to także długo po wojnie. W PRL nie dobrze było mieć krewnych za granicą, niebezpiecznie było otrzymywać i słać listy na Zachód, cenzura i żelazna kurtyna odcięły nas od reszty świata. I tak na całe lata pytanie o darczyńcę pozostało bez odpowiedzi. Dopiero w latach 80-ych Adam Wodnicki mógł podjąć upragnione poszukiwania.
C.d.n.