„Znaczy kapitan” raz jeszcze

                                 Anegdota druga

Kilkuset turystów płynących wokół Norwegii na „Polonii”, złaknionych mocnych przeżyć w krainie wiecznych śniegów, musi koniecznie postawić stopę na najdalej wysuniętym na północ lądzie – Nordkapie – Przylądku Północy. Marynarze zaczynają ich tam przewozić łodziami ratunkowymi. Pisze o tym porucznik Karol Borchardt w cudownej książce „Znaczy kapitan”.

Odbywało się to w dość trudnych warunkach: wysoka i długa fala co chwila podnosiła łódź ratunkową do góry lub opuszczała w dół.

Do szalupy można było wejść tylko w momencie, gdy ławki znajdowały się na tym samym poziomie co dolna platforma trapu. Sekundę później łódź opadała kilka metrów poniżej platformy. Załadowanie w tych warunkach na łodzie ponad siedmiuset turystów było pracą w pocie czoła.

Mieliśmy nadzieję, że na widok takich trudności w dostaniu się na Nordkap liczba chętnych zmaleje przynajmniej o jedną z turystek, która liczyła sobie lat 90, oraz jej męża – młodzika, który miał lat 70. Ale nadzieje okazały się zwodnicze. Nasz system ładowania pasażerów ze statku do łodzi ratunkowych miał tak nieprzeparty urok dla kobiet, że czarowi jego uległa również najstarsza z nich.

System nasz polegał na zasadzie „z ramion do ramion”. Jeden z oficerów, stojąc na dolnej platformie trapu, ustawiał „bezcenny ładunek” twarzą do łodzi ratunkowej. W momencie gdy szalupa dochodziła do najwyższego punktu, ujmował „ładunek” w pasie i oddawał oficerowi stojącemu w łodzi. Oficer ten z kolei przekazywał otrzymany „skarb” sternikowi, sternik podawał marynarzowi, który już go odpowiednio układał w łodzi.[…]

Napełniliśmy turystami dwie łodzie i motorówkę, która wzięła obie łodzie na hol i poszła w kierunku pomostu, gdzie można było lądować. Mieliśmy tylko dwa takie „pociągi”, musiały one przewieźć na ląd wszystkich turystów, po to wyłącznie, żeby postawili swe stopy na lądzie Dalekiej Północy. Innych atrakcji nie było, poza hotelem na szczycie urwiska Nordkapu, w którym można było wypić kawę z widokiem na ocean i słońce.

Oficera stojącego na platformie trapu turyści zasypywali pytaniami. Było to zdawanie egzaminu z wszechwiedzy.

 – Jak tu głęboko? Jaka jest temperatura wody? Dlaczego słońce nie zachodzi i czy to nie szkodzi na oczy? Jeśli cały czas świeci słońce, to dlaczego jest tu taka marna roślinność? Czy są tu lokale rozrywkowe? Co można kupić na pamiątkę? Gdyby tutaj był naprawdę Nordkap, to byłby napis, dlaczego nie ma napisu? Czy zdarzają się tu przemytnicy? Czy są jakieś ślady po Wikingach?

W oczekiwaniu na powrót łodzi ratunkowych, zasypywany pytaniami zrazu starałem się odpowiadać rzeczowo. Jednakże po jakimś czasie zaczęło mi się coś „dziać” w głowie. Wtedy właśnie jakaś pani, po wyjaśnieniu, że mąż jest smakoszem i we wszystkich krajach jakie zwiedzają, interesuje się przede wszystkim daniami narodowymi, zadała mi pytanie:

– Jaka jest narodowa potrawa na Nordkapie w restauracji na górze?

Natychmiast poinformowałem pytającą mnie panią, że jeśli chce sprawić mężowi prawdziwą ucztę kawową, musi go zaprowadzić na szczyt Nordkapu do hotelu. Tam podają najlepszą białą kawę na świecie. Tylko śmietankę muszą podać w małych srebrnych dzbanuszkach.

– Proszę poprosić o cream in silver jug. Zapamięta pani? Otóż śmietanka ta jest specjalnością Nordkapu. Otrzymuje się ją tutaj dojąc polarne króliki, których farma znajduje się poza hotelem. Nie reklamują tego głośno z obawy, że nie wszystkim się to może podobać.

Do trapu dobiła motorówka. Oddałem ciało pytającej mnie pani koledze, uczyniłem to samo z inną panią, potem z panem, znów z panią i tak w nieskończoność, to jest do 777 razy.

Jako jedna z pierwszych wylądowała na Nordkapie nasza dziewięćdziesięcioletnia turystka z mężem. Na ląd udał się również kapitan.

Gdy ostatni pasażerowie znaleźli się już na lądzie, trzeba było rozpocząć przywożenie wszystkich z powrotem na „Polonię”. Zaokrętowanie turystów poszło nam równie szybko i sprawnie jak ranne lądowanie. Nikt nie był uszkodzony, ani jednej złamanej ręki czy nogi.

Prześcigano się w chwaleniu oficerów pokładowych. Przed podniesieniem kotwicy kapitan zaprosił nas na kieliszek wina, by wyrazić w imieniu pasażerów podziękowanie za nadzwyczajną troskliwość i uprzejmość, jakich od nas doznali. Nic nie wskazywało na to, by coś mogło zakłócić harmonię panującą na statku.

O godzinie 21-ej podnieśliśmy kotwicę. Przed 22-gą kapitan zjawił się na mostku, by zapisać coś w księdze rozkazów Nocnych (paradoks na tych wodach i w tym okresie). Wydawało się, że kapitan już powie swoje sakramentalne „Znaczy, dobranoc” i zamknie tym dzień. Tymczasem podszedł do mnie i spytał:

– Znaczy, pan wiedział, czy pan nie wiedział, gdy pan powiedział?

Szczęka stała na „pogodnie” wobec czego nie musiało to być coś znowu tak bardzo groźnego. Usiłowałem sobie szybko przypomnieć, co i komu dzisiaj powiedziałem, stojąc na trapie. Trochę popuściłem wodze fantazji, opowiadając o „ojcu chrzestnym” Nordkapu, nawigatorze Borough, mówiąc, że Anglicy uważają go za angielskiego Kolumba, który odkrył Rosjan. W rzeczywistości w połowie XVI wieku odkrył on tylko północne przejście do Moskwy i był pierwszym, który ochrzcił ten cypel imieniem Przylądka Północy.

– Powiedziałem, że Borough odkrył Rosjan, panie kapitanie.

-Znaczy, to pan wiedział. Ale byłem z całym towarzystwem w hotelu na kawie i znaczy, zapytano mnie, czy też uważam kawę na Nordkapie za najlepszą na świecie? Znaczy, zdziwiłem się bardzo. Znaczy, rozumie pan, pasażerowie byli z kolei bardzo zdziwieni, że przyszedłem na kawę i sam nie wiem, co piję. I spytali, czy zażądałem śmietanki w srebrnym dzbanuszku? Znaczy, nie rozumiałem zupełnie o czym oni mówią. Znaczy, wtedy jakaś pani zaczęła się śmiać, mówiąc, że jeden oficer zdradził jej tajemnicę Nordkapu. Znaczy, dowiedziałem się, że na Nordkapie jest hodowla królików polarnych, które się doi i to mleko podaje do kawy.

– Znaczy pan wiedział, czy pan nie wiedział, gdy pan o tym mówił? ZNACZY, DOBRANOC!