To było pod koniec lat 70-ych. Po powrocie z nadmorskich wakacji do Rzymu, na kilka dni przed odlotem do Warszawy, zamieszkałam w skromnym hoteliku na via Cavour, w pobliżu Santa Maria Maggiore. I tam wydarzyło się coś, o czym chciałabym tu napisać, choć tłucze mi się po głowie, że już gdzieś o tym pisałam, ale nie pamiętam gdzie. I myślę, że skoro ja sama nie pamiętam, to może nie szkodzi także Czytelnikom o tym przypomnieć.
Otóż w tym pokoiku hotelowym przy łóżku, jak we wszystkich hotelach, stał nocny stolik, ale tu był nakryty szklaną płytą z wielką popielniczką. Z popielniczki nie korzystałam i jej nie ruszałam. Ale któregoś ranka coś mi pod tą szybą mignęło. Odsunęłam popielniczkę i zobaczyłam … dużą reprodukcję „Piety” Michała Anioła! Nie tej watykańskiej, innej, jednej z całej serii jego „Piet.”
Byłam zbulwersowana! Takie zdjęcie, taki obiekt zasłonięty popielniczką? Bez żadnego szacunku dla Mistrza, dla Madonny, dla Sztuki! Nie godzi się!
I kiedy zwalniałam pokój, wyciągnęłam spod szkła „Pietę” – duże zdjęcie na kartonie. Będzie świetne dla moich studentów! – myślałam uszczęśliwiona. Zawsze zwoziłam im ze świata kilogramy reprodukcji i albumów, żeby zobaczyli obiekty o których opowiadałam. Wprawdzie nigdy jeszcze nie przywiozłam nic o tak podejrzanej proweniencji, ale przecież nie mogłam Madonny zostawić w takiej poniewierce!
Przed hotelem czekał na mnie ojciec Piekarski, mój rzymski mecenas. We wszystkim zawsze pomocny, zmuszający do pisania (jemu i tylko jemu zawdzięczam książkę o Rzymie) i wspierający wszelkie moje wysiłki dydaktyczne. Oczywiście pochwaliłam się, że ocaliłam z lekceważenia Michała Anioła i jego „Pietę”, i wiozę dla studentów coś cennego. Wielką reprodukcję!
– Co zrobiłaś? – zapytał Padre.
– Wyciągnęłam spod popielniczki wielką fotografię…
Nie zdążyłam nawet dokończyć:
– Jak możesz? Robisz z Polaków złodziei?
Chyba nigdy nie widziałam ojca Jana aż tak wzburzonego.
– Oddaj to natychmiast, inaczej nie chcę cię znać!
Naturalnie zawróciłam do hotelu, powiedziałam w recepcji właścicielowi, że czegoś zapomniałam i weszłam do swego pokoju. Wyjęłam z torby fotografię i z bólem serca wsunęłam ją na powrót pod szkło.
Ale przed samym wyjściem przyszło mi coś do głowy. Wzięłam na odwagę i zapytałam właściciela:
– Signore, czy nie mogłabym kupić od pana tej fotografii ze stolika?
– To duże zdjęcie? Naprawdę chce pani to zdjęcie?
– Bardzo; przyda mi się dla studentów na wykłady.
– To niech pani chwilkę zaczeka.
I zniknął. Okazało się, że poszedł aż na strych. Wrócił z całym rulonem kartonów – na każdym była fotografia którejś z „Piet” Michała Anioła.
– Proszę, daję to pani darmo, bo to reklama wody mineralnej. Ja nie mam co z tym zrobić.
I podarował mi wszystkie, łącznie dziesięć fotografii, razem z tą spod szkła.
Wyszłam rozradowana na ulicę. Padre czekał z pochmurną miną.
– Patrz, co dostałam! Wszystkie „Piety”! – śmiałam się z radości.
Rozchmurzył się. Uratował honor Polaków, a ja uratowałam dla studentów świetny materiał. O komputerach, Internecie i tabletach jeszcze się nikomu nie śniło.