Od dawna interesują mnie losy dzieł sztuki podczas wojny, a także tych zrabowanych i zaginionych – po wojnie. Dlatego z wielką ciekawością sięgnęłam po drugi już tom SZTUKI ZAGRABIONEJ autorstwa Władysława Kalickiego i Moniki Kuhnke. (wyd. Agora, 2021).
Najciekawsza wydała mi się zamieszczona w nim opowieść o obrazie Lucasa Cranacha st., „Madonnie pod jodłami”(s. 215-251). I właśnie o tej „Madonnie”, która – jak napisali Autorzy – „znikła pod szklanką kawy”, chcę tutaj opowiedzieć, bo jej tajemnicze losy idealnie pasują do tematyki mojego bloga. Ponieważ jednak ta wojenna i powojenna historia jest ogromnie zagmatwana, nie zmieści się na kilku kartkach. Dlatego, żeby się nie zagubić w labiryncie dziejów i przypadków, dzielę ją na siedem odcinków i wklejam dziennie po kawałku do bloga. Mam nadzieję, że z tej układanki powstanie na końcu puzzle, jaki sobie czytający z łatwością złożą w całość. A gdy komuś zabraknie szczegółów, odsyłam do mojej bazy – wspomnianej księgi o „Sztuce Zagrabionej”.
Perypetii „Madonny pod jodłami” część pierwsza
Pęknięte deski obrazu i szybki ratunek
Ta historia zaczyna się w Breslau w połowie XX wieku, a kończy we Wrocławiu w początkach drugiego dziesięciolecia wieku następnego. A zatem sięgnijmy do początków.
Był rok 1943, trwała zawierucha drugiej wojny światowej. Ponieważ na froncie zachodnim nasiliły się naloty alianckie, a od wschodu zbliżała się armia radziecka, wrocławską katedrę i jej skarbiec księża opróżniali z dzieł sztuki i wywozili w bezpieczne miejsca. Także „Madonna pod jodłami”, niezwykle cenne dzieło Cranacha, od 1510 roku nie zmieniająca miejsca, teraz wyruszyła w przymusową podróż po okolicznych miejscowościach.
Po zakończeniu wojny, w 1945 roku, kustosz skarbca przywiózł szczęśliwie ocaloną Madonnę z Dzieciątkiem trzymającym w rączkach kiść winogron, a zatytułowaną nie wiadomo czemu „pod jodłami” z powrotem do Wrocławia. Jednak nie mogła wrócić do „domu” – katedrę i skarbiec bowiem radzieccy żołnierze obrócili w 75% w ruinę. Nie zrobili tego z pewnością piloci alianccy, ponieważ ci mieli specjalne mapy z zaznaczonymi zabytkami i obiektami sakralnymi, które mieli obowiązek uszanować i oni tego przestrzegali, jak widać choćby po bombardowanej, a przecież ocalonej Florencji.
Żołnierze radzieccy natomiast nie rozróżniali zabytków, szli jak burza, niszczyli wszystko, a przy okazji kradli co się dało. Zrabowali wtedy we Wrocławiu inną „Madonnę” Cranacha, tzw. Głogowską, która po latach wprawdzie się odnalazła, ale na ścianie Muzeum …Puszkina w Moskwie.
Skoro katedra w ruinie, a Breslau to polski już Wrocław, „Madonnę pod jodłami”niemiecki kustosz przekazał w ręce polskich księży do ocalonego Muzeum Archidiecezjalnego.
Wojenna tułaczka dała się jednak Madonnie we znaki: malowany na desce obraz wkrótce pękł na dwie części. Na szczęście ratunek wydawał się na wyciągnięcie ręki: wśród pracowników muzeum znajdował się jeszcze niemiecki ksiądz katolicki, Siegfried Zimmer, malarz amator i znawca sztuki. Jemu więc, w sierpniu 1946 roku, polscy księża z całym zaufaniem zlecili sklejenie i odnowienie obrazu.
Po kilku miesiącach sklejony i zakonserwowany obraz trafił do prywatnej kaplicy biskupa w Pałacu Arcybiskupim we Wrocławiu. Ksiądz Zimmer został w roku następnym wysiedlony do NRD, a odnowiona „Madonna” spokojnie wisiała w pałacu przez następnych lat 15. Świat sztuki nie wykazywał niepokoju; dobrze znał jej miejsce pobytu – Polska, Wrocław.
c.d.n.