O recenzjach i o wydawaniu

                                  Jeszcze o wydawaniu i o recenzjach

                                                           Część 4

            Napisałam o recenzjach, ale właściwie to najpierw powinnam napisać o samym procesie wydania książki, bo przecież tak jak Czytelnik nie ma pojęcia o groszowych stawkach za książkę przy niskim nakładzie, (a proza popularno naukowa nigdy nie przebije kryminału czy romansu wyciskającego łzy z oczu), podobnie nie przychodzi mu pewnie nawet na myśl, jak trudno jest coś wydać. Ile samozaparcia od autora wymaga batalia o znalezienie wydawcy.

            Z pierwszymi publikacjami naukowymi kłopotu nie miałam, bo pracując w muzeum,  korzystałam z dostępu do miejscowego wydawnictwa, Rocznika Muzeum Narodowego, i jeżeli dyrektor Lorentz artykuł uznał za interesujący, (a przy jednym z moich tekstów, napisał kiedyś, że najciekawszy ze wszystkich, co nie przeszkodziło, że właśnie wtedy mnie zwolnił), to publikacja była pewna.

Z najpierwszą książką też nie miałam problemu, bo to ś.p. profesor Andrzej Zahorski, mój promotor, po cichu, bez mojej wiedzy, zaniósł maszynopis doktoratu do redakcji w PIW-ie, i któregoś dnia dostałam najwspanialszy telefon z możliwych, że „wydajemy pani książkę, prosimy przyjść podpisać umowę”. Drugi z kolei tytuł  zgłoszony również w PIW , ale już przeze mnie, też chętnie przyjęli. Stało się to dopiero kilka lat po debiucie, jako że podjęta przez „panią adiunkt” nowa praca na uczelni, wykłady z historii kultury, pochłaniały mnie tak bardzo, że pisanie musiałam na jakiś czas odłożyć.

Tą drugą książką była historia karłów nadwornych w Europie. Kiedy się ukazała w PIW-owskiej księgarence na Foksal, ustawiła się po nią kolejka aż na ulicy i dane mi było przeżyć doprawdy coś niezwykłego. Właśnie wracałam po wykładach do domu i przechodziłam tamtędy, kiedy zobaczyłam tę kolejkę. Szłam z koleżanką, wyższą ode mnie i poprosiłam ją, żeby spróbowała zobaczyć, co „rzucili”, bo może warto kupić? Kiedy Jaga dostrzegła okładkę i przekazała mi tytuł, dech nam obu zaparło. Chętni stali po tak krytycznie potraktowane w recenzjach „Niziołki, łokietki, karlikowie”! A przecież suchej nitki na tej książce recenzenci nie zostawili.

Napisałam wyżej, we wspomnieniach dawnych recenzji, jedynie o zarzutach profesora T. opublikowanych w „Nowych Książkach”, jak to nie pasowało mu moje potraktowanie tematu, bo pominęłam literaturę piękną. Skupił się głównie na tym, „czego tu nie ma i dlaczego?”. 

Natomiast nie wspomniałam jeszcze o innej recenzji w prasie literackiej, pióra uczonego filozofa, kolegi z uczelni, wydrukowanej w jakiejś poczytnej gazecie literackiej (zapomniałam tytułu), z której to recenzji czytelnik mógł się dowiedzieć, że nie umiem dostrzec prawdziwego problemu, a udaję historyka, że jestem nacjonalistką, bo z ukraińskiego karła – chłopa, na podstawie jego -sfałszowanych zapewne- pamiętników, robię polskiego szlachcica, że bezwstydnie korzystam z francuskiego autora pewnej monografii, czerpiąc z niego obficie tekst i wreszcie, że sam fakt podjęcia takiego tematu, świadczy żałośnie o moim poziomie etyczno- moralnym, nad którym w przeszłości historycznej niby to ubolewam.

Zarzuty były tak potężne, a tekst tak złośliwy, że aż kolega z redakcji, Jacek S., zadzwonił, pytając czym się naraziłam temu panu, że tak mnie schłostał? (Wiedziałam doskonale, czym mu się naraziłam, ale nie wypada mi o tym pisać, zwłaszcza, że ten pan już nie żyje.)

Nie odniosłam się do jego zarzutów, nie podjęłam dyskusji na łamach, bo uważałam, że uczyniłabym tym jedynie zaszczyt temu człowiekowi, który z zasady wszystkie koleżanki w pracy traktował jak głupie i nie wyrażał się o nas inaczej jak „te idiotki”, podczas gdy sam przeżywał w tym czasie już schyłek swojej kariery filozofa, od lat nic nie publikował, a w dodatku był to sierpień 1980 roku i w naszym kraju działy się tak poważne sprawy, że spory na temat jakiejś książki o  karłach w historii były błahostką nie wartą uwagi.

Po wydaniu tych dwóch książek i kilku artykułów, odprysków z doktoratu (w zbiorowej pracy na temat Warszawy XVII wieku w PWN), nastała kolejna przerwa w pisaniu wobec nawału pracy na uczelni. Do pisania wróciłam podczas strajku na uczelni i w stanie wojennym. Napisałam wtedy pierwszą wersję opowieści o dworze Wazów. Z wydawcą nie miałam kłopotu, przyjęły to varsaviana PWN jako książkę p.t. „Na dworze Wazów”, z odciętym początkiem mojego tytułu  „Życie codzienne”, bo do tej serii PIW miał wyłączność. Wprawdzie druk trwał kilka lat, ale dostęp do wydawnictwa był bezproblemowy. Problemy zaczęły się w wolnym kraju po roku 1990.

                                                         c.d.n.