O poczuciu humoru

Jak myślicie, czy może być człowiek inteligentny bez poczucia humoru?

Bo mnie się wydaje, że to nie idzie w parze. Przypominam sobie aferę sprzed lat, kiedy złożyłam w PWN do druku w zbiorowym opracowaniu  artykuł na temat Francuzów w Warszawie w XVII wieku, taki odprysk z materiałów pozostałych z doktoratu na temat imigracji francuskiej w ówczesnej Polsce. Napisałam tam m.in. o pewnym niesfornym człowieku, właśnie Francuzie, który z jakichś powodów się powiesił, ale nadal, jak za życia tak nawet po śmierci nie przestał ludziom dokuczać. Przyszedł mianowicie pewnego dnia na brzeg Wisły do flisów zajadających kaszę i wpadł im do kotła z tą kaszą.

Bardzo ważna pani profesor, odpowiedzialna za ten cały tom, kazała mi dopisać słowo „rzekomo”, bo przecież wpadł nie naprawdę, jak tłumaczyła,  ponieważ  człowiek po śmierci nie mógłby zrobić czegoś takiego.

Ale ja się uparłam, że nic nie dopiszę, bo cytuję historię ówczesnego  pamiętnikarza, niejakiego Sarneckiego, który święcie wierzył w duchy i w wybryki tego Francuza po śmierci. Ludek warszawski też w to wierzył, bo ta afera nas Wisłą szybko się rozeszła po mieście, więc jest to zapis ówczesnej mentalności.  

Biedna redaktorka tomu, zależna od poważnej pani profesor w instytucji w której pracowała, błagała mnie, żebym dopisała to jedno słowo „rzekomo”, a ja nie i nie. Dowiedziałam się, że jestem uparta jak koza, ale przecież nie robiłam tego przez upór, lecz z przekonania o wartości źródła, jakim jest znamienny zapis pamiętnikarza.  

Nawiasem mówiąc, obie panie były pozbawione poczucia humoru. I takich osób wśród naukowców jest sporo, i dlatego prace naukowe tak często wieją nudą. Utarło się, że autor „naukowy” w Polsce musi być poważny, a poważny to  pozbawiony prawa  żartowania. Teraz wolno mi pisać, jak chcę, ale kiedy debiutowałam,  pewna solidna pani redaktor usunęła wszystkie żartobliwe ujęcia czy wtręty, ocenzurowała i wysuszyła mój tekst dokumentnie. I to była szefowa redakcji humanistycznej, gdzie – jak sądzę – dowcip powinien być ceniony. 

Anglicy nie mają w tym względzie żadnych oporów. Dzięki przyjacielowi specjaliście w dziedzinie chemii, zetknęłam się z ich ściśle naukowymi opracowaniami, gdzie co jakiś czas podczas lektury można było albo parsknąć głośno śmiechem, albo chociaż uśmiechnąć się pod wąsem. U nas nie wolno, obowiązuje zakaz wstępu dla żartów.