Fałszerz z Holandii

                                              Fałszerz  z  Holandii

                                                          Cz. 4

Nasuwa się pytanie – dlaczego człowiek fałszuje obrazy? Co decyduje o fałszerstwie? Kiedy się ono rodzi?

Myślę, że aby zaistniało fałszerstwo, wystarczy pewien splot okoliczności, a na dłuższą metę – określony charakter człowieka. Fałszerstwa są równie stare, jak dzieła oryginalne. Fałszerze są, byli i będą uprawiać swój proceder. Nie ma powodu sięgać do starożytnego Egiptu, wystarczy do renesansu.

  Przecież kariera Michała Anioła zaczęła się nie inaczej, lecz od skandalu fałszerstwa. Młodziutki rzeźbiarz podrobił genialnie antyczną postać śpiącego bożka miłości – Kupidyna – i handlarz podsunął to kolekcjonerowi antyków, kardynałowi Riario, jako wspaniale zachowany antyk. Kiedy sprawa wyszła na jaw, oszukany kardynał pozbył się rzeźby, młody Michał Anioł otrzymał zamówienie na Pietę, odniósł ogromny sukces i nigdy więcej nie musiał swych dzieł „antykizować”.

O co tu chodzi? Rzeźba Michała Anioła udająca antyk była doskonała! Dziś za tego Kupidyna można by pewnie kupić wspaniały jacht , a może jeszcze do tego willę. Chodzi o modę, popyt na antyk. Michał Anioł sobie po prostu zażartował i chciał zobaczyć, czy już umie, czy dorównał starożytnym – przekonał się, że umie i  nigdy więcej nic nie podrabiał. Kardynał był snobem i nie znał się naprawdę na sztuce. Chciał być w czołówce kolekcjonerów antyków.

Co do artysty – Michał Anioł był tak kreatywny, że nie musiał korzystać z cudzej wyobraźni. Bardzo prędko sam stał się tak sławny jak starożytni, a może nawet przewyższył ich sławą. Dlatego nie został fałszerzem. Ale jeżeli artyście brakuje tej siły kreacji i talentu, a ma zdolności techniczne i naśladowcze, przy tym opanowany warsztat, to – gdy sprzyja temu popyt, a znajdzie się w biedzie – ulega pokusie i ucieka się do podróbek. Tak więc często robi to dla pieniędzy, ale  wcale nie tylko i niekoniecznie. Zadecyduje ostatecznie nie sytuacja finansowa, lecz charakter, czynniki psychologiczne, kompleksy, pragnienie wybicia się, choć w gruncie rzeczy anonimowo, ale jednak. Jednocześnie taki człowiek objawia pewną niemoc twórczą, rodzaj impotencji – nie mogę sam, więc po plecach utalentowanego kolegi współczesnego – jak to robili w XIX wieku koledzy Corota, zresztą za jego zgodą, bo był wielkoduszny, czy starszego o kilka stuleci. Megeeren chciał udowodnić, że jest tak samo genialny jak Vermeer.

            Czasem ludzie fałszują dla żartu, albo żeby zadrwić z ekspertów. Tak kilku Włochów, studentów Politechniki, podrzuciło pod koniec XX wieku parę rzeźb „Modiglianiego”, w którymś z miast włoskich. Kiedy „odkrycie” i identyfikacja rzeźb „samego Modiglianiego” narobiły wiele szumu w mediach, chłopcy wyszli z ukrycia i na oczach publiczności w studio telewizyjnym wyciosali pospiesznie  analogiczne rzeźby ośmieszając ekspertów.

A jak było w wypadku Megereena? Czy fałszował dla pieniędzy? Nie, bo kiedy już miał miliony, nadal fałszował. Więc dlaczego? Bo uważał, że umie malować jak Vermeer i chciał to światu udowodnić. Czuł się zapoznanym geniuszem.

No i jeszcze charakter. Po pierwsze był to człowiek z gruntu nieuczciwy, nieustannie kłamał. Zmyślał, zdradzał obie żony, nadużywał alkoholu. Mitoman, narkoman, rozpustnik, utracjusz rozkochany w luksusie, człowiek ze skłonnością do hazardu. Bez zasad, zdeklarowany ateista. Jako artysta-malarz wykazywał brak kreatywności, a dręczył go głód sławy, chciał pokazać światu, że jest genialny. No i zadrwić z ekspertów-krytyków sztuki, zemścić się na tych, którzy go nie docenili jako malarza.  Zemścić się, odegrać. Chciał też zemścić się na ojcu.

Ojciec był bardzo surowy i bezwzględny. Gdy Han był dzieckiem i młodzieńcem, ojciec darł jego rysunki, gardził „bazgraniną” syna, uważał, że malowanie to zajęcie niegodne mężczyzny. Drwił z chłopca.  Kazał mu kiedyś za karę napisać sto razy: NIC nie umiem, jestem niczym, jestem do niczego.

Chciał, żeby Han został – jak on – nauczycielem matematyki. Ostatecznie zgodził się na szkołę, która kształciła architektów. Ponieważ były w niej zajęcia z malarstwa, Han był zadowolony. Potem dorobił też wbrew ojcu i zaocznie dyplom na Akademii Sztuk Pięknych. Uzyskał nawet nagrodę specjalną, ale kiedy już zaczął malować jako dyplomowany artysta, przytłumiła go rodząca się wtedy sztuka inna, nowoczesna.

I tutaj wkraczają uwarunkowania historyczne. Megereen urodził się w 1889 roku. Lata jego młodości, zwłaszcza okres po pierwszej wojnie światowej, to wprost zalew nowych kierunków w sztuce. Dotychczas style trwały długo. Gotyk, renesans, barok, klasycyzm – to trwało dziesiątki lat i nawet wieki. W XIX wieku się odmieniło, kierunki się na siebie zaczęły nakładać: neoklasycyzm i realizm w sztuce pomału ustępują miejsca impresjonizmowi, a jednocześnie, na przełomie wieku XIX i XX rodzą się jak grzyby po deszczu nowe kierunki: postimpresjonizm, pointylizm, kubizm, fowizm, nabizm, abstrakcjonizm, secesja, surrealizm, futuryzm, ekspresjonizm …  i pewnie jeszcze coś opuściłam. Istna galopada stylów! Wszystko nowe, witane z zachwytem przez młodych, bo inne, odchodzące od tradycyjnego malarstwa.

Te nowe prądy, wśród nich także prymitywne dziwactwa, jak choćby ruch Dada, – budziły szczerą pogardę Megereena:

– Picasso? Chagalle? – tak może namalować dziecko!

–  Salvadore Dali? – wygłupy.

Irytował go zachwyt młodszych kolegów tymi dziwactwami. Jego obrazy z kolei budziły pogardę kolegów i krytyków. On malował uparcie po staremu, jakieś realistyczne widoki kościołów, portrety. Na jego wystawy prawie nikt nie przychodził.  „Niemodny”, „staroświecki”, „nudny”, „bez wizji”, „bez wyobraźni”, „zdolny rzemieślnik”– pisano o jego obrazach w recenzjach.

                                   c.d.n.