Poniedziałek z dr S.L.

            Poniedziałek z doktorem S.L.

                                                           Cz. 6              

            Po wypisaniu mnie ze szpitala, Doktor kronikę i humoreski zachował razem z całą moją dokumentacją, domagając się kontynuacji żartobliwych opowieści. Kiedyś nawet, a było to przy okazji bolesnej wizyty kontrolnej, kiedy to wypłakiwałam mu się w mankiet, że zerwałam z narzeczonym, wpisał do karty choroby polecenie, że w ramach twórczej sublimacji przeżycia zawodu na kimś bliskim, mam napisać jakiś utwór prozatorski. Nie pamiętam, co wtedy napisałam. W swoim Dzienniku znalazłam po latach szkic jednej tylko groteski p.t. WIELKI NOS.   Oto jej treść.

                                                           WIELKI  NOS

            Do gabinetu doktora wchodzi załamana pacjentka. Doktor pyta:

            – Co pani najbardziej dokucza, w czym mogę pomóc?

            – No, to chyba widać, wystarczy na mnie spojrzeć

            – Nie rozumiem – powiada doktor –  Nic szczególnego nie widzę.

            – Jak to, pan nie widzi? Wszyscy to widzą.

            – Widocznie jestem jakimś odmieńcem. Ale o co chodzi?

            – O nos!

            – Czyj nos?

            – Jak to czyj? Mój!

            – Ale dlaczego pani nos akurat jest taki ważny?

            – Panie doktorze, czy pan naprawdę nie widzi, że kobieta z takim wielkim nosem, to kaleka? – i pacjentka zaczyna głośno płakać.

             – Nie powiedziałbym, ale skoro pani tak uważa…

            – Mnie wszędzie wytykają palcami, nie mogę się nigdzie pokazać…

            – Wszędzie?

            – Tak. 

Wszyscy?

            – Tak.

A ja jakoś nie.

            – E, bo pan udaje, że nie widzi problemu – i w płacz.

– No, oczywiście, kochanie, problem jest. Jeśli pani nie może wyjść na ulicę, nie może podjąć studiów ani pracy i w ogóle nic nie może, to naturalnie, problem jest i to chyba znacznie większy od nosa.

– Wreszcie pan coś zrozumiał… – chlipie pacjentka w chusteczkę.

 – No to zastanówmy się wspólnie jak ten problem rozwiązać.

Nie da się… to niemożliwe… żadne tabletki nie pomagają…- płacze pacjentka.

Tabletki, istotnie, tabletki tu nie mogą pomóc, ale myślę, że może by pani spróbowała zostawić czasem ten nos w spokoju, znaczy w domu, i wyjść bez niego na ulicę?

            – Jak to zostawić nos? Pan kpi czy o drogę pyta?

            – A broń Boże, jakże mógłbym kpić, ale tak sobie pomyślałem, że skoro nie można z takim nosem ani wyjść na ulicę, ani podjąć studiów, ani brać udziału w jakimś życiu towarzyskim, ani – to już całkiem pewne – znaleźć męża, bo przecież mężczyźni właściwie nosów w ogóle nie mają, a co dopiero takich wielkich, no to chyba jedyne wyjście, pozbyć się go?

            –  Pozbyć się nosa… niby jak

Normalnie, zapomnieć o nim

No, ale jak można pozbyć się nosa? A czym będę wąchać?

– Te trochę do wąchania zostawić, oczywiście, ale po co pani taki duży nos do wąchania?

No widzi pan, sam pan teraz widzi, jaki mam problem z tym nosem.

            – Ma pani problem, oj ma, ale to nie z nosem…

Jak to nie z nosem? Wszystko inne mam raczej proporcjonalne, mówią że mam zgrabne nogi i w ogóle, że jestem zgrabna kobieta, tylko ten nos, taki wielki nos… Ale jak mam go zostawić… – i dalej w płacz.

  Jak go zostawić? Normalnie, niech pani przestanie się nim zamartwiać, zacznie myśleć np. o swoich zgrabnych nogach. A najlepiej zabrać się do jakiejś roboty w której nos nie jest aż taki ważny. Np. pomóc niewidomemu przejść przez jezdnię, zaopiekować się dzieckiem siostry. Zacząć żyć jak inni, nie chować się w cieniu swojego nosa. Przekona się pani, że z takim za dużym nosem też można żyć.

– Z takim nosem… z takim nosem…  –  chlipiąc ciągle w chusteczkę –  jakie to trudne…

Trudne? A co jest łatwe? Komu łatwo?

            – Innym…

            – To dlatego mam tylu pacjentów, że im tak łatwo?

            Właśnie ktoś zapukał do gabinetu i doktor na tym zamknął dyskusję.

Nadchodził pacjent, który cierpiał z powodu za małego nosa. Nosa? Nie, coś chyba pomyliłam, ten akurat chyba miał za małe coś całkiem innego, ale to dyskretna sprawa i do tego lekarza obowiązuje  tajemnica zawodowa.

Przytoczyłam tę humoreskę w całości, bo choć jest absurdalna, wiadomo, z gatunku groteski, i podejmuje żartobliwą polemikę z metodą Doktora, to jest też kwintesencją lederowego leczenia. Gołym okiem widać w niej skutki rozmów i treningów terapeutycznych.  Nauka nie poszła w las, a co najzabawniejsze trafiła wprost na salę wykładową na Wydziale Historii przy Krakowskim Przedmieściu, bo tam właśnie, w trakcie jakiegoś nudnego wykładu i mimo oczywistych przeszkód ze strony pani profesor, (zdecydowanie nazbyt głośno wykładającej)  ta humoreska się narodziła.

                                                            C.D.N