Wokół grobu Jezusa, 4

  WOKÓŁ  GROBU  CHRYSTUSA

                                                     CZ. 4

                                   O Całunie z Manoppello, 2

Do odkrycia na nowo „Oblicza Chrystusa” na chuście-całunie przyczyniła się wspomniana wyżej niemiecka zakonnica, siostra Blandina. Jest to osoba gruntownie wykształcona, z zawodu farmaceutka, z zamiłowania artystka – pisarka ikon i malarka mozaikowa. Początkowo, a było to w latach sześćdziesiątych, zafascynowana dziwnym wizerunkiem Chrystusa, długo badała go zdalnie, śledząc artykuły, fotografie, konferencje i spory na temat Całunu Turyńskiego i innych acheiropoietos. To ona wpadła na pomysł, żeby klisze z fotografią Całunu z Manoppello nałożyć na fotografię Całunu Turyńskiego, po czym odkryła zdumiewającą zgodność rysów obu twarzy. Kiedy jednak ogłosiła swoje odkrycie, wyszydzono ją. Środowisko sindonologów nie mogło się zgodzić na istnienie dwóch pierwowzorów w ikonografii chrystusowej.

[Tu reprodukcja genialnego obrazu Roberta Campin XIV-XV wiek, „Św. Weronika” trzymająca w palcach delikatną materię, a na niej wizerunek twarzy Chrystusa]

Robert Campin, św. Weronika
Robert Campin, św. Weronika

Na żywo, z bliska, siostra Blandina zobaczyła Całun w Manoppello dopiero w 1995 roku i zapragnęła przy nim zamieszkać.  Kiedy po ośmiu latach mogła zrealizować swoje marzenie, w 2003 roku, za zgodą przełożonej trapistek, przeniosła się na stałe do Włoch i zamieszkała samotnie w małym domku w Manoppello, prowadząc dalej swoje badania. Dzisiaj ma 80 lat i nadal walczy dzielnie z przeciwnościami i z przeciwnikami Całunu, bo są i tacy.

Wielu badaczy upiera się, że obraz z Manoppello został namalowany, bo jakże by chusta grobowa mogła „odbić” otwarte  oczy! Zmarły ma przecież oczy zamknięte, bo nawet jeśli sam ich nie zamknął, to podczas pogrzebu bliscy mu zamknęli. I Chrystus na Całunie Turyńskim ma zamknięte.

Rzekomym argumentem stała się opinia wybitnej ekspertki w środowisku sindonologów, malarki rodem z Węgier, Isabel Piczek. Dziś ta artystka mieszka w Los Angeles, ale jest to węgierska uciekinierka, która jako 14-to latka, podczas krwawo stłumionej przez „bratnie” czołgi rewolucji, uciekła w 1956 roku z kraju i trafiła do Rzymu. Fenomenalnie zdolna, zwyciężyła w licznych konkursach na malarstwo sakralne, zdobyła rozgłos i ważne zamówienia od samego papieża, mając zaledwie kilkanaście lat, a następnie osiadła w Stanach Zjednoczonych.

Naturalnie zwrócono się do niej w sprawie Całunu z Manoppello. Wprawdzie nigdy go z bliska nie widziała, ale na podstawie fotografii z wielką pewnością stwierdziła, że Święte Oblicze to obraz namalowany, tyle że zapomnianą dziś techniką, i pochodzi z kręgu szkoły sieneńskiej XIV – XV wieku. Pani Piczek widzi uderzające podobieństwo „pędzla” do starej sztuki sieneńskiej z pewnymi wpływami arabskimi.

Za panią Piczek, ekspertką w dziedzinie malarstwa, poszło wielu badaczy. M.in. Ian Wilson, który też obrazu z bliska nie widział, w 1990 roku napisał: „Namalowane delikatną, przezroczystą farbą (?) na kawałku tkaniny”. Inny badacz, Michael Hesemann w 2000 roku to potwierdził: „Namalowane delikatnymi pociągnięciami pędzla, charakterystycznymi dla malarstwa XV wieku”. Gdzie oni zobaczyli te delikatne pociągnięcia pędzla? Nawet mikroskop elektroniczny tego nie dostrzegł. Jak to przestrzegał pewien Grek przed wiekami? Strzeż się synu, żebyś nie znalazł, czego szukasz… a w dawnej Polsce mówili przez imaginację zajechał na koronację

Nie jestem żadnym ekspertem, tylko amatorką, ale i ja napatrzyłam się sztuce sieneńskiej XIV i XV wieku, bo miałam okazję odwiedzić na dłużej Sienę, a jej stare malarstwo wyjątkowo kocham, ale jakoś moje oczy nie potrafią dostrzec na Volto Santo wpływów tej szkoły malarskiej. Nigdy w zbiorach sztuki sieneńskiej nie widziałam na żadnym obrazie tak malowanych postaci, żeby była sama twarz z bliska, nawet bez fragmentu ramion, jakbyśmy dziś powiedzieli z „najazdem kamery”, a do tego w oderwaniu od kontekstu ewangelicznego.                                                                                                                                                                                                                                                   Takich portretów wtedy jeszcze nie robiono, chyba że królowi, ale też nigdy z tak bliska. Nie widzę tu żadnej zbieżności, żadnych podobieństw.

  Zdumiewa mnie nie tylko ta kategoryczna pewność siebie pani Piczek i jej zwolenników, że to jest malarstwo, skoro badania pokazały, że żadnej farby tu nie ma. Zdumiewa mnie też i to, że będąc malarką, nie zapytała, na czym ten obraz w XIV wieku namalowano, o podkład? Bo w Sienie malowano wtedy, i jeszcze długo, na desce, i obrazy tamtejsze mają awers i charakterystyczny rewers. Na rewersie widać gołe deski z napisami i naklejkami kolejnych właścicieli. Tu nie ma rewersu, tu obie strony są identyczne, tu mamy do czynienia z tkaniną, która sama w sobie też długo stanowiła zagadkę, ale po rozwiązaniu której w 2004 roku, trzeba było całkowicie wykluczyć namalowanie obrazu. I tu wszyscy, na czele z panią Piczek, którzy oczami wyobraźni widzieli pociągnięcia pędzla artysty, muszą swoją wyobraźnię skorygować i skapitulować wobec materii.  A dlaczego, wyjaśnię w następnym odcinku.

                                            c.d.n.