Między wierszami
W zeszłym roku we Włoszech, upchnięte w jednym z opasłych wielkomiejskich dzienników, wydrukowane petitem ogłoszenie próbowało się przebić przez krzykliwe nagłówki:
Starszy, emerytowany nauczyciel poszukuje rodziny, która pragnie adoptować dziadka. Pokrywam koszty wyżywienia i utrzymania.
Osiemdziesięcioletni Giorgio Angelozzi (czyt: Dżiordżio Andżelocci) i jego siedem kotów mieszkało w małym, dwupokojowym mieszkanku w towarzystwie skromnej kolekcji zakurzonych greckich słowników i dzieł starożytnych klasyków takich jak Pliniusz, Horacy i Wergiliusz. Giorgio czasami wyprawiał się ze swojego domu położonego na końcu ślepej uliczki, do wioski, pokonując mozolnie biegnącą wzgórzami ścieżkę. Przede wszystkim jednak wiódł spokojne życie emerytowanego nauczyciela. Zbyt spokojne.
Od śmierci żony minęło siedem długich, samotnych lat. Giorgio zaczął liczyć, ile słów wypowiedział głośno każdego dnia. W dniach, kiedy nie miał nic do powiedzenia – nawet do stąpających bezszelestnie po mieszkaniu kotów – było to zero. Zero puste jak jego życie.
Z przerażeniem stwierdził, że żyjąc w ten sposób, nie może dawać ani otrzymywać miłości. Pragnąc rozpaczliwie kontaktów z ludźmi, Giorgio przemyślał wszystko i postanowił uczynić rzecz niezwykłą: poprosić jakąś rodzinę o to, by go adoptowała. Nie spodziewał się, że jego drobne ogłoszenie opublikowane w lokalnej gazecie wywoła zainteresowanie w całym kraju.
Los Giorgia poruszył czułą strunę w sercu każdego mieszkańca Włoch i sprawił, że osiemdziesięcioletni nauczyciel znalazł się nagle w centrum uwagi. Urzędnicy państwowi i mieszkańcy małych wiosek, ludzie wykształceni i prości, duchowni i świeccy, wszyscy oni, poruszeni do głębi prośbą Giorgia, zrobili rachunek sumienia. Wynik? Na prośbę Giorgia odpowiedziało tysiące ludzi, którzy oferowali mu nie tylko kąt do mieszkania, lecz także przyjaźń. Rodzinne życie i miłość.
Bo przecież, nie zapominajmy, że Giorgio nie prosił o to, by mógł gdzieś zamieszkać. Nie chciał pracować na pół etatu jako nauczyciel, ani udzielać korepetycji z greki. Giorgio szukał rodziny, która pragnie zaadoptować dziadka, rodziny, której mógłby stać się częścią.[…]
[I tak się stało]
Giorgio przeniósł się z kotami i książkami do swojej nowej rodziny, stworzonej dzięki miłości.
Czego uczy nas ta włoska love story? L’amore e’ come il pane. Bisogna che si faccia di nuovo ogni giorno.
Miłość jest jak chleb. Powinna być świeża każdego dnia. A czy jest lepszy czas niż Boże Narodzenie na to, by dzielić się swoim chlebem, by wychodzić do drugiego człowieka z miłością i by zapraszać innych do swego rodzinnego kręgu?
„Balsam dla duszy na Boże Narodzenie” , Rebis 2006, s. 67