Mogą być kłopoty
Faith Hill, w przeboju kinowym Grinch: Świąt nie będzie, śpiewa: „Gdzie jesteś Boże Narodzenie? Dlaczego nie potrafię cię znaleźć?”
No właśnie, czasami duch świąt nam się chowa.
Ja odnalazłem go piętnaście po pierwszej w nocy.
W drodze z pracy do domu zatrzymałem się przy sklepie z pączkami. Kiedy wysiadłem z samochodu, na pustym w środku nocy parkingu przed sklepem, od razu zorientowałem się, że mogą być kłopoty.
Ostrzegawcze światełko w mojej głowie zapaliło się w tej samej chwili, kiedy zobaczyłem czworo nastolatków: trzech chłopaków i jedną dziewczynę. Oczywiście powodem zaniepokojenia nie były tatuaże (także u dziewczyny) ani kolczyki (także u chłopców i to nie tylko w uszach, ale i w brwiach). Zaniepokoiło mnie to, że czwórka włóczących się o tej porze młodych ludzi stała na chodniku, otaczając ciasnym kręgiem jakiegoś siedzącego na krześle mężczyznę. Mężczyzna miał na sobie podartą flanelową koszulę i był boso. Najpewniej był bezdomny i było mu zimno.
– No to będą kłopoty.
Wbrew temu, co mi podpowiadał rozsądek, wszedłem do sklepu i zamówiłem trzy pączki, obserwując równocześnie, co się dzieje przed sklepem. Ale nie działo się nic szczególnego.
Dopiero kiedy wracałem do samochodu. Wtedy wyczułem, że coś się jednak dzieje. Złowieszczym głosem, niczym piraci skazujący nieszczęśnika na karę śmierci przez marsz po desce za burtę, któryś z nastolatków kazał mężczyźnie podnieść się i iść przed siebie.
– No, zaczyna się – przebiegło mi przez głowę. – Bardzo poważne kłopoty.
Ale chwileczkę! Źle oceniłem sytuację i tych młodych ludzi.
– No i co? – usłyszałem, jak jeden z nastolatków pyta mężczyznę. – Pasują?
Zziębnięty mężczyzna zrobił parę kroków. Potem się zatrzymał, obejrzał swoje stopy, odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę nastolatków.
– No, to chyba będzie mój rozmiar – odparł, a jego twarz rozpromienił uśmiech […]
Czwórka nastolatków także wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Są pańskie. Niech je pan sobie zatrzyma – powiedział jeden z chłopców. – Chcę, żeby pan je sobie wziął na zawsze.
Spojrzałem na nogi chłopca. Były bose. Najwidoczniej oddał mężczyźnie nie tylko swoje drogie sportowe buty, w których jeździł na desce, lecz także skarpetki.
Dwaj pozostali chłopcy usiedli na krawężniku i zaczęli wiązać swoje buty. Najwidoczniej także dali je mężczyźnie do przymiarki, aby wybrał te, które będą mu pasować. Gdy oni wiązali buty, dziewczyna zdjęła i podała mężczyźnie swoją bawełnianą bluzę. Poruszony tym co ujrzałem, skierowałem się z powrotem do sklepu z pączkami.
– Czy mogę prosić jeszcze o dwanaście pączków? – powiedziałem do sprzedawczyni, a następnie opowiedziałem jej, co widziałem.
Najwyraźniej duch świąt Bożego Narodzenia jest bardziej zaraźliwy niż ospa czy grypa. Sprzedawczyni nie tylko dała mi te pączki za darmo, ale jeszcze dołożyła duży kubek gorącej kawy.
– To dla was od tej pani w sklepie. A to dla pana. Dobrej nocy – powiedziałem, podając chłopcom i dziewczynie ciepłe pączki, a mężczyźnie kubek z kawą, który parzył mnie w palce. Starszy mężczyzna uśmiechnął się z wdzięcznością.
– I nawzajem – odparli młodzi ludzie.
Nie wiedzieli, że dzięki nim ta noc już była dla mnie dobra.
Woody Woodburn
„Balsam dla duszy na Boże Narodzenie”, Rebis 2006, s. 181-183