Ze wspomnień Hanny Zborowskiej z Kobuszewskich – „Humor w genach”, wyd. Kowalska-Stiasny, 2002
[s. 271-3]
Moja rodzina, jak i wszyscy lokatorzy domu żyli w piwnicach. W przestronnej suterenie pana Leona Pilasa gnieździło się kilkanaście osób. Mama, nie bacząc na bomby i szrapnele, każdego dnia biegła na parter do czyjejś kuchni i gotowała gar kaszy. Zapewne się bała, ale troska o najbliższych była silniejsza od lęku. Wodę nosiliśmy spod dwunastki, gdzie znajdowała się jedyna na ulicy ks. Skorupki studnia. Kule i bomby rozpędzały długie kolejki po wodę. […]
Domowy komitet wyznaczał dyżury na strychu. Siedzieliśmy po dwie godziny przy skrzyniach z piaskiem, a nad głowami śmigały samoloty, ryczały ”krowy”, świstały wrogie kule i zapalające bomby. Bardzo się bałam, ale od dyżurowania nie można się było uchylić. […]
Tymczasem w podziemiach szerzyła się piwniczna grypa. I w naszym domu zaczęli chorować ludzie. Objawy były bardzo przykre, podobne do czerwonki. Chorowali i żołnierze-powstańcy. Ojciec przypomniał sobie, że wiosną nastawił duży baniak z orzechówką. Orzechówka ocalała jakimś cudem i teraz była jedynym, ale skutecznym lekarstwem dla okolicznych chorych.