Przeglądałam niedawno starą prasę i natrafiłam na historię o małej dziewczynce uzdrowionej z poważnej choroby dzięki kontaktowi z delfinami. Wiele dobrego ludzie opowiadają o delfinach i to od wieków, od starożytności. Historia którą ja przeczytałam, wydarzyła się w 1994 roku na Florydzie.
Otóż w Anglii, w miejscowości Gratham, w szpitalu, przyszły na świat bliźniaczki, dzieci państwa Philips. Były pod opieką pewnej pielęgniarki, o której nikt nie wiedział, że jest to osoba chora psychicznie. Dusiła dzieci. Dopiero kiedy udusiła czworo, przyłapano ją na gorącym uczynku; właśnie usiłowała udusić malutką Katie. Jej siostrzyczkę już udusiła, Katie udało się uratować. Jednak te kilka minut niedotlenienia mózgu wystarczyło, żeby dziewczynka doznała poważnych zaburzeń, do trzeciego roku życia nie chodziła, tylko raczkowała i prawą dłoń trzymała zawsze zaciśniętą w piąstkę.
Rodzice próbowali wszystkiego, ale lekarze nie potrafili dziecku pomóc. Pewnego dnia usłyszeli o przedziwnej terapii doktora Davida Natansona – pracy z delfinami. I ruszyli na Florydę do miejscowości Marathon. Tam na jednej z wysepek w Zatoce Meksykańskiej znajduje się ośrodek badawczy. Żyje w nim 14 delfinów. A cała terapia doktora Natansona polega na tym, że pozwala dzieciom pływać z delfinami. Dzieci bawiąc się z nimi, odprężają się całkowicie, poruszają się w wodzie tak, jak nigdy dotąd.
Z początku Katie wcale nie miała ochoty wejść do wody, nie chciała też założyć kamizelki ratunkowej. Dziewczynka bała się tych dużych zwierząt, a one podpływały do miejsca gdzie stała, wystawiały głowy ponad wodę i machały płetwami. Zapraszały do siebie, ale mała nie umiała przełamać lęku. Dopiero kiedy jej sześcioletni braciszek, James, zdecydował się popływać z delfinami, Katie pozwoliła się wsadzić do wody. Ciągle jednak odczuwała lęk i wiele dni upłynęło, zanim się go pozbyła. Przełom nastąpił, gdy pewnego dnia musnęła paluszkami mokrą skórę delfinicy Tiny. Rozpromieniła się wtedy i strach ją opuścił. Dziewczynka zaprzyjaźniła się z delfinami, a szczególną miłością darzyła Tinę. Zmieniła się – jej tata mówił, że jeszcze nigdy nie widział córeczki tak radosnej.
A mała szalała – jeździła na ich grzbietach, całowała je, głaskała, a kiedy przyszedł moment pożegnania, to mądra Tina mocno ucałowała Katie.
Dziewczynka wróciła do Anglii jeszcze nie chodząc. Ale pewnego dnia powiedziała mamie: – Ja chcę chodzić! Wstała, rozpostarła ramionka i ostrożnie ruszyła przed siebie. Zrobiła sześć kroków i wpadła w objęcia mamy. Miała 3 latka.
Lekarze nazwali to cudem, bo nie uważali za możliwe, żeby pocałunek delfina przywrócił dziecku zdolność chodzenia. Ale rodzice Katie myślą inaczej i są nieskończenie wdzięczni doktorowi z Florydy.