Tym razem z książki A. Neumayra „Muzyka i cierpienie” cytuję opis śmiertelnej choroby Mozarta w listopadzie 1791 roku.
Jest to relacja szwagierki kompozytora, Sophie Haibel, na jaką Autor książki natrafił w liście tejże napisanym w 1825 roku do drugiego męża Konstancji Mozart, Georga Nissena, i opublikowanym w biografii Mozarta pióra tegoż Nissena. A oto ten list w znacznych skrótach:
Kiedy Mozart zachorował, uszyłyśmy mu[żona z siostrą] nocną koszulę taką, żeby ją mógł łatwo wkładać, bo z powodu obrzęków nie mógł się obrócić; a ponieważ nie wiedziałyśmy jak ciężko jest chory, przygotowałyśmy mu też watowany szlafrok[…],aby nie było mu zimno, kiedy wstanie.
Doglądałyśmy go stale; bardzo się cieszył z tego szlafroka.
Przychodziłam do niego codziennie, a kiedy weszłam do jego pokoju pewnej soboty, Mozart powiedział: „Droga Sophie, powiedz mamie [teściowej kompozytora], że czuję się dobrze i że odwiedzę ją na imieniny, by złożyć stosowne życzenia!”
Cóż mogło mnie uradować bardziej niż to, że miałam przekazać mamie tak dobrą wieść, na którą od dawna czekała niecierpliwie?
Pospieszyłam więc do domu, by ją uspokoić, tym bardziej, że on rzeczywiście sprawiał wrażenie już zdrowego i wesołego.
Nazajutrz była niedziela; […] powiedziałam do mej drogiej matki: „Kochana mamo, dziś nie idę do Mozarta – wczoraj czuł się tak dobrze, dziś z pewnością jest jeszcze lepiej […] ale mama odparła: ”Idź do niego i przynieś mi prędko wiadomości, jak się miewa.”
Pospieszyłam tak szybko jak tylko mogłam. Ach, Boże, jakże się zlękłam na widok mej na poły zrezygnowanej już, ale starającej się opanować siostry [Konstancji, żony Mozarta], która rzekła: „Dzięki Bogu, droga Sophie, żeś przyszła, dzisiejszej nocy czuł się tak źle, że bałam się czy dożyje ranka[…]
Biorąc się w garść, podeszłam do jego łóżka, a on zawołał od razu: ”Jak dobrze, droga Sophie, że tu jesteś! Musisz zostać u nas na noc, zobaczyć, jak umieram […] Czuję już na języku posmak śmierci.” [Sophie wybiegła do domu, żeby powiedzieć matce, że spędzi noc z siostrą i wkrótce wróciła.]
Przy łóżku zastałam Süssmayra [muzyk]; na pierzynie leżało to znane Requiem […] Długo szukano Closetta, doktora, i znaleziono go w teatrze; […] Zaordynował zimne okłady na rozpaloną głowę, co tak wstrząsnęło chorym, że nie doszedł już do siebie aż zgasł.[…]
Od razu zjawił się Müller z Gabinetu Sztuki i odcisnął jego blade martwe oblicze w gipsie.
Georg Nissen w swej biografii Mozarta dodaje:
Zdaniem szwagierki [Sophie] Mozart nie był należycie leczony, zamiast bowiem wypędzić z niego poty w inny sposób, puszczono mu krew z żył i zalecono zimne okłady na głowę, co wywołało zanik sił i stan nieprzytomności, z którego nie doszedł już do siebie. Nawet w najcięższych chwilach choroby nie utracił opanowania, a pod koniec jego słuch stał się nader wrażliwy jedynie na śpiew ulubionego kanarka, którego trzeba było usunąć nawet z sąsiedniego pokoju, tak bardzo go drażnił.
Na podstawie tej i innych relacji, Autor cytowanej książki, Neumayr, stawia zupełnie inną diagnozę niż wielu poprzednich biografów. Większość z nich bowiem uważa, że Mozart zmarł z powodu chorych nerek, a niektórzy, że został otruty i nawet wiedzą, przez kogo: oto truciznę miał mu osobiście podać Salieri, muzyk cesarski rywalizujący z młodym Mozartem o sławę i pozycję. Do tego dodają jeszcze kilka innych domniemanych chorób, posądzając Mozarta o epilepsję, nadczynność tarczycy, zespół de la Tourette’a itd.
Neumayr podważa wszystkie te diagnozy i domniemania jako medycznie nieuzasadnione, dowodzi też, że Salieri nie miał nic wspólnego ze śmiercią Mozarta, jak to utrwaliła krzywdząca go legenda. Uważa, że Mozart zmarł na gorączkę reumatyczną, wywołaną przez panującą w Wiedniu epidemię grypy, bo na reumatyzm cierpiał już od dawna, a bezpośrednią przyczyną zgonu był obfity upust krwi.
Genialny kompozytor miał w chwili śmierci zaledwie 35 lat.