Muzyka i cierpienie, 2

       Może zacznę od tego, że wspomniana książka Antona Neumayra obudziła we mnie tęsknotę za historią medycyny, którą się kiedyś zamierzałam poważnie zająć. Miałam znajomą panią w Zakładzie Historii Medycyny, która zaproponowała mi, żebym po doktoracie się u nich zaczepiła. Ja też bardzo tego chciałam.

Podnietą stały się moje XVII-to wieczne  papierzyska, w których znalazłam sporo ciekawych  materiałów à propos medycyny i medyków sprzed potopu. Na przykład w korespondencji „mojej” królowej, Ludwiki Marii, natrafiłam na narady z okulistą paryskim (leczył samego Ludwika XIV!) na temat jej zaćmy – operować już, czy jeszcze nie? Bo może kuracja kozim mlekiem pomogła?

Znalazłam też wiele ciekawostek w archiwum sióstr wizytek. Np. historię dziewczynki (potem wizytki) z czasów szalejącej zarazy mors nigra, której się udało wydostać z rowu trupów z zadżumionymi, bo kiedy wszystkich domowników z zakażonego domu wrzucali na wóz i wywozili do lasu, z trupami rodziców i rodzeństwa zabrali też ją, żywą i zdrową. I wrzucili do ziemi. A że nie zasypali, zdołała się wygrzebać, dotarła do ludzkich zabudowań, gdzie  jacyś poczciwcy ją przyjęli, a potem oddali  do sierocińca sióstr szarytek w Warszawie na Tamce. To były zakonnice sprowadzone, podobnie jak wizytki, przez Ludwikę Marię. Kiedy dziewczynka dorosła, z sierocińca jednych Francuzek przeszła do nowicjatu innych – francuskich wizytek, o których słyszała z ust samej królowej, bo ta często bywała u tych sierotek. Królowa lgnęła do dzieci, a  była też spragniona kontaktu z rodaczkami, bo lubiła sobie pogadać po francusku z szarytkami.

A kiedy ta ocalona z dżumy, nie znająca nawet swego nazwiska, sierotka zmarła, jej dzieje wizytki spisały  w Abrègè de la vie et de vertu, czyli w ocalonym zbiorze biografii wszystkich zakonnic, dzięki czemu mogłam tę wstrząsającą historię poznać.   

Z kolei w archiwum rzymskim znalazłam listy królowej pisane do kardynała protektora Polski, V. Orsiniego, w których opisywała chorobę i śmierć swojej córeczki, gdy mała królewna ząbkowała. Miała tężyczkę, której wtedy nie umiano rozpoznać i leczyć, i biedna matka, choć bogata, ukoronowana i otoczona najlepszymi medykami, była całkowicie bezsilna, a ja, czytając te listy, miałam oczy pełne łez, bo wyczuwało się rozpacz królowej.

W innych papierach, listach czy pamiętnikach, co i rusz natrafiałam na opis rozmaitych przypadłości i króla, i dworzan, i mieszczan. Istną kolekcję chorób miał król Władysław IV, którego lekarz pozostawił interesujący pamiętnik, więc jest z czego czerpać wiadomości. Poza tym, były to czasy nawiedzających co roku kraj  najrozmaitszych plag zakaźnych, letnich groźnych biegunek i tzw. czarnej śmierci, i wielu innych strasznych chorób. Doprawdy, byłoby się czym zająć.

Tak więc, kiedy już się obroniłam, szczęśliwa poszłam na ul. Długą do wspomnianego Zakładu Historii Medycyny, na rozmowę kwalifikacyjną z kierownikiem. Tylko że stało się coś całkiem nie do przewidzenia: znajoma pani wyszła na korytarz i zafrasowana, powiedziała mi cichutko, że obecny szef bardzo nie lubi kobiet… z doktoratem, więc żebym się przypadkiem podczas rozmowy nie zdradziła z tym, że go mam.

No cóż, musiałam zrezygnowałam z kariery historyka medycyny. Może i lepiej się stało? Zostałam belfrem na uczelni artystycznej, po latach, dzięki podróżom do Włoch, dotarłam do wielkich malarzy, co okazało się niewątpliwie wdzięczniejszym tematem od chorych umierających na zarazę czy gruźlicę.

        A teraz wyprawa w świat wielkich muzyków, na spotkanie z ich niedolami. Oto wiek XVIII i zapowiedziana karta z dziejów zdrowia i niezdrowia Wolfganga Mozarta, wyjęta z książki austriackiego lekarza.

— *** —

Dnia 4 października 1762 roku sześcioletni Wolfgang, po koncertach w Monachium, płynie wraz z rodziną Dunajem z Linzu do Wiednia. Jak ta podróż przebiegała i co się potem wydarzyło, pisze ojciec chłopca, Leopold Mozart, do przyjaciela, Lorenza Hagenauera:

        W podróży towarzyszył nam stale deszcz, a także silny wiatr. Mały Wolfgang miał katar już w Linzu, ale mimo całego zamieszania, wczesnego wstawania, nieregularnego jedzenia i picia, wiatru i deszczu, zachował, dzięki Bogu, zdrowie.

        Niestety, nie skończyło się na wspomnianym katarze.

        Podróż trwała dwa dni.  Wkrótce po przybyciu do Wiednia, Mozart dał kilka koncertów, m.in. 13 października dla cesarza Franciszka I i cesarzowej Marii Teresy. Jednak już po następnym koncercie na cesarskim dworze, dnia 21 października, padł poważnie chory. I tu, w liście ojcowskim następuje bardzo szczegółowy opis jego dolegliwości, który podam w znacznym skrócie.

[…]gdy kładł się do łóżka narzekał na boleść, za pozwoleniem, na tyłku i w nogach. […] znalazłem kilka plam wielkości grajcara, miejsca były zaczerwienione i trochę spuchnięte, a dotknięcie ich sprawiało boleść […] na goleniach, łokciach i kilka na pośladkach. Chłopiec gorączkował, daliśmy mu więc czarnego proszku i proszku margrabiego [mieszanki sporządzonej z rozmaitych substancji zwierzęcych i roślinnych] … w niedzielę wystąpiły poty, na które czekaliśmy […]

 [Wezwany medyk] jak mówi, to rodzaj wysypki szkarlatynowej. Przepisał miksturę. Kazał podawać choremu same zupy[…] czasem przetarty kleik jęczmienny, czasem napar z podbiału z odrobiną mleka. Dzięki Bogu, teraz chłopiec czuje się już lepiej.

            A teraz, co na to Autor cytowanej książki „Muzyka i cierpienie”, doświadczony lekarz internista:

            „Dla lekarza powyższe zapiski […] stanowią nieocenioną podstawę do sporządzenia diagnozy. W swoim liście Leopold Mozart podaje klasyczny opis erythema nodosum rumienia guzowatego, mylnie uznanego przez ówczesnego lekarza, doktora Bernharda, za szkarlatynę.„

            Choroba zabrała wtedy chłopcu aż cztery tygodnie, a i potem jeszcze trzeba było odwołać wiele koncertów, ponieważ – jak pisał ojciec Wolfganga – tutejsza arystokracja lęka się plam po ospie i wszelkiej innej wysypki.[]

            U Wofganga, wedle słów doktora Neumayra, choroba miała z pewnością podłoże reumatyczne, co wiązało się z infekcją paciorkowcową, jakiej chłopiec nabawił się w Linzu. Ten pozornie banalny katar, a w gruncie rzeczy sprawca groźnych chorób.

                                                c.d.n.