Wspomnienia z Neapolu, cz. 4
Z Dziennika:
A oto Ricardo. Ma trzy latka, lecz zatrzymał się w rozwoju po pierwszych sześciu miesiącach. Zawsze leży, więc mama nosi go na rękach. Jest malutki, nie może utrzymać główki, ma oczopląs. Słyszy i jest bardzo pogodny, pokazuje w uśmiechu drobne białe ząbki. Jego ojciec, młody mężczyzna o gęstych włosach jest siwiuteńki; pracuje jako robotnik w jakiejś fabryce, ukończył kurs rehabilitacji i robi dziecku stale masaże. Dzięki temu synek ma normalne mięśnie bez przykurczu. Przywiózł tu żonę z dzieckiem i odjechał, musi pracować.
I Cristiana. Mój Boże, ta mała to cała historia. Ma siedem lat, jest inteligentna, ale bardzo niska, drobna, o dziwnie starej, jakby chytrej twarzy, pozbawiona zupełnie wdzięku dziecka. Potwornie się ślini i kiedy mówi, pluje wprost na rozmówcę. Sprawia wrażenie jakiegoś diablątka, dzikuski. Rzuca się na człowieka, ciągnie za guzik czy połę płaszcza, coś przy tym szybko wykrzykuje, powtarzając w kółko te same słowa, o byle co się gniewa i złości.
Przyczepiła się wczoraj do Maurizia, chłopczyka z Palermo, który cierpi na brak równowagi i nie może chodzić normalnie, jakoś dziwnie porusza nogami i wywraca się. Crista szarpała go, żeby się z nią bawił. On siedział spokojnie, a ona szalała. Porzuciła go zniecierpliwiona i podbiegła do kogoś innego zasypywać go pytaniami, jak się nazywa, czego chce, co tu robi itd.
Podbiegła też do mnie „Come ti chiami?” Jak się nazywasz? – wypluła z buzi pytanie, ale ktoś jej powiedział, że ta pani nie mówi po włosku. Spojrzała na mnie uważnie i zapytała:
– Tu non capisci niente? – (nic nie rozumiesz?) – bo nie mogła uwierzyć. Odpowiedziałam po włosku:
– No, non capisco, (nie, nie rozumiem) – bo chciałam, żeby mi dała spokój, ale wszyscy się roześmieli: – Jednak odpowiedziała jej pani po włosku – żartowali. I naraziłam się Cristianie, odeszła wprawdzie, ale zła i pokazała mi język.
Dziś w samochodzie, a wracałam do hotelu autem z jej ojcem i babcią, spytała:
– Vai con noi? – (jedziesz z nami?) Odpowiedziałam:
– Si, vado con te – (tak, jadę z tobą.) Zdziwiła się:
– Wczoraj nic nie rozumiałaś, a dzisiaj rozumiesz? – zapytała. Odpowiedziałam, że już się nauczyłam. To ją przekonało. Jej tata śmiał się i zauważył, że bardzo by chciał jednego dnia nauczyć się mówić po polsku. Okazało się, że to archeolog i zna profesora Jerzego Kolendo, starożytnika, a mego asystenta z czasu studiów na U.W., i męża Hanki, koleżanki z roku. Był w Neapolu dziesięć lat temu, badając pochodzące z wykopalisk urządzenia rolnicze w starożytności. Ciekawe!
[Prof. Kolendo zmarł w 2014 r.]
Poznałam jeszcze dwie osoby z rodziny Cristy. Najpierw przyjechała tu jej ciotka, Giulia – co za piękna kobieta! Uważałam zawsze, że Włoszki to śniade brunetki, raczej krępe, a tymczasem ta pani, rodem z Sycylii, jest niezwykle elegancką smukłą blondynką o bardzo jasnej, wprost mlecznej karnacji, ma piękne zielone oczy, piękne usta i zęby, cudowny uśmiech – naprawdę niezwykłej urody kobieta. Trochę później przyjechała mama Cristy – siostra tej ślicznej. Też jest ładna, choć nie aż tak jak Giulia. Ojciec również przystojny, a to dziecko? Dzika brzydulka, złośliwa jak małpka i wiecznie w ruchu.
Wie, że często jest niegrzeczna. Dziś oznajmiła wszystkim w poczekalni:
– Rano byłam niedobra! Uparłam się i nie chciałam się ubrać. Och, jaka byłam niegrzeczna! – i zrobiła pocieszną minkę pełną dezaprobaty. Ale co z tego, kiedy cała jej choroba polega właśnie na tym, że ona nie umie być spokojna, nigdy nie wiadomo, co wywoła u niej napad złości, jak wczoraj, kiedy kopała krzesło w aucie, kazała ojcu wszystkich wyrzucić, bo jej jest niewygodnie. Podobno coś niedobrego wydarzyło się podczas matczynego porodu i stąd te anomalia.
Jaką nieprawdopodobną cierpliwość i miłość okazują jej wszyscy z rodziny, stale tu obecni ojciec i babcia, i na przyjezdne mama i piękna ciotka. A także wszyscy pozostali opiekunowie swoich dzieci, cierpliwi wobec własnych, ale też i cudzych dzieci. Każdego dnia się przekonuję, że Włosi mają dobre serca.