O chłopcu, którego na wycieczce trzeba było przywiązywać do drzewa
Na imię ma Jędrek. Ma, bo żyje i sam jest już ojcem. Kiedy pijana matka biła go i wyrzucała za drzwi, nieraz sypiał na wycieraczce. Dobrze to pamięta, choć miał niecałe trzy latka, gdy trafił do Domu Dziecka. A gdy zdarzyło się, że matka przyszła go tam odwiedzić, chłopaczyna ze strachu usiłował się wcisnąć, a był chudziutki, między żeberka kaloryfera, aż kaloryfer się urwał.
– Mama cię biła? – spytała wtedy pani kierowniczka, przy matce.
– Tak – wykrztusił. I pani kazała się matce wynosić. Nieszczęsna rodzicielka spodziewała się wtedy szóstego dziecka. W sierocińcach przebywała już cała jej piątka, każde z innego ojca. Wszystkie wcześniej katowała. Nie wszystkie się nawet znały ze sobą.
Jędrek różnił się od innych dzieci, był jak ten wiatr – tak nieprawdopodobnie żywy, ruchliwy, nieposłuszny i z głową pełną głupich pomysłów. Wymagał nie tylko opieki, wymagał wprost nadzoru. Toteż kiedy moja przyjaciółka, Mania, kobieta bezdzietna i o wielkim sercu, umówiła się ze znajomą kierowniczką i przygotowała w swoim obszernym domu wigilię dla wszystkich dzieci z tego ośrodka, przywieziono jej …tylko Jędrka. Jednego jedynego chłopca. Bo on był ich największym utrapieniem, on wprowadzał zamieszanie, niepokój. Chcieli chociaż w Boże Narodzenie odetchnąć, wszyscy, i opiekunowie i dzieci. Bo przecież tylko Jędrka trzeba było na wycieczkach przywiązywać do drzewa, żeby sobie krzywdy jakiej nie zrobił.
Z początku Mania była zawiedziona. Przeżyła zawód. Cały długi stół był już nakryty dla gromady dzieci, a tu raptem jeden chłopiec…
Jedno dziecko!… W dodatku jej mąż zupełnie nie zainteresowany pomaganiem komukolwiek, skorzystał z okazji, by zadrwić z głupich pomysłów swojej dawno niekochanej żony. (Wkrótce to małżeństwo się rozpadło.)
Ale Jędrka kierowniczka przywiozła nie na samą wigilię, lecz na kilka dni i te kilka dni jego pobytu w gościnnym domu Mani otworzyło, jak się okazało, nowy i niezwykle ważny etap w życiu ich obojga, i Jędrka, i Mani. Bo ona tego jasnowłosego, ładnego i bystrego chłopaczka pokochała całym sercem. I wystąpiła o przyznanie jej go na zasadzie rodziny zastępczej. I tak się stało. Jędruś miał wtedy już prawie sześć lat i szybko zaczął Manię nazywać mamą.
Miała z nim mnóstwo kłopotów. Nie tylko dlatego, że trzeba było mieć oczy dokoła głowy, żeby wiedzieć, gdzie jest i co robi, i nieraz prosić o pomoc sąsiadów przy zdejmowaniu chłopca z dachu, ale też dlatego, że był nieznośny, nieposłuszny i niegrzeczny, łatwo wpadał w furię, bił się z chłopakami – słowem śliczny „mój mały książę”, jak go Mania nazywała, mimo buzi aniołka, nie ułatwiał jej życia. Ale je wypełnił i to dawało jej siłę, by znosić te jego codzienne napady histerii i czekać, aż rany się w nim zagoją, chłopiec zmądrzeje i uspokoi się.
Nigdy na niego nie krzyczała, nigdy nie uderzyła, choć nieraz ją ręka swędziała. Zawsze panowała nad sobą, starała się dotrzeć do niego inaczej, dużo rozmawiali; Jędrek był bardzo inteligentny i czasem można z nim było dojść do porozumienia. Ale bywało i tak, że nagromadzona w chłopcu złość wybuchała niczym wulkan. Wrzeszczał i szalał wtedy od rana i nie chciał się uspokoić.
I tego dnia tak właśnie było. Jakby jakiś diabeł w niego wstąpił.
– Jak mnie wzięłaś, to teraz sprzątaj! – wydzierał się na całe gardło, kiedy umyślnie nachlapał w łazience.
-To myj! To szykuj! To ty mnie chciałaś. Chodziłaś po ulicach i wołałaś „Synku! Synku!”, bo szukałaś synka. Ja ciebie wcale nie chciałem. I mogę sobie ciebie wymienić na inną!
Bardzo lubił tak ją drażnić i szantażować, że odejdzie do innej mamy.
Wywalił ze złością wanienkę, wyskoczył z wody, stanął nagi i dalej się wściekał.
– Pójdę sobie! Znajdę lepszą mamę! – darł się bez końca.
Tylko że tego dnia już miarka się przebrała.
– To idź i szukaj – powiedziała spokojnie Mania. Podeszła do szafki, wyrzuciła z niej wszystkie jego ubrania.
– Pakuj się – powiedziała.
Oniemiał. Stał nagusieńki i mokry, ociekał jeszcze wodą. Posadziła go na łóżku.
– Wytrzyj się, ubieraj i pakuj.
Wzięła jakąś koszulkę:
– To bierzesz?
Wyjęła samochodzik: – A to?
Patrzył na nią oniemiały.
– Idę zapalić samochód, przez ten czas masz się ubrać. Pojedziesz sobie szukać nowej mamy.
Wyszła, włączyła silnik, wróciła.
– Gotowy? – spytała.
Nie wytrzymał. Rozpłakał się i przytulił.
Wtedy Mania przypomniała mu, jak to było i kto kogo chciał.
– Codziennie prosiłeś panią kierowniczkę, żeby ci znalazła mamę i tatę. To ty mnie szukałeś.
Zrobił wielkie oczy.
– A skąd wiesz? – zapytał.
– Bo mi pani opowiadała.
Od tego dnia się zmienił. Przestał się awanturować i skończył z tymi swoimi głupimi szantażami, choć nadal miał napady wściekłości. Przepraszać, za bardzo nie przepraszał, chytrze wymyślił sobie inną formułę:
– Znalazłem na ciebie sposób, mama – mówił.
Po pewnym czasie, gdy trochę podrósł, a stale był pod opieką psychologa, Mania zaczęła go wozić na terapię, żeby nauczył się hamować wybuchy wściekłości. Trwało to latami, ale jednak przyniosło rezultaty. Dziś Jędrek jest normalnym młodym człowiekiem, wdzięcznym synem, a od niedawna także mężem i troskliwym ojcem.
I jeszcze coś. Niedługo po wzięciu Jędrka, Mania opowiedziała mi pewien dziwny sen, jaki miała tuż przed tą niezwykłą wigilią, na której chłopiec po raz pierwszy pojawił się w jej życiu. Przyśnił się jej nieżyjący od kilku lat ojciec z którym była bardzo związana, ale który jej się nigdy we śnie nie pokazywał. Pakował się. Mania spytała, co robi?
– Na co ci te wszystkie rzeczy, Tato? Przecież już nie żyjesz. Dokąd się wybierasz ?
– Wracam – odpowiedział. I sen się urwał.
Niedługo po przywiezieniu Jędrka do domu, jej brat wyciągał coś z szafy. Chłopiec podszedł do otwartej szafy, pociągnął za płaszcz ich zmarłego ojca i powiedział:
– O, mój płaszcz! I to moje – wskazał na inne ubranie.
Brat Ani ostro zareagował:
– Co ty gadasz, przecież to są ubrania naszego ojca.
– Nie, to moje – upierał się spokojnie Jędrek.
Zostawiam bez komentarza, choć to daje do myślenia.