Pytanie

            Zastanawiam się, dlaczego w naszym kraju panuje zasada, że  jeśli jest się kimś wybitnym, to aby zdobyć uznanie swego środowiska, trzeba najpierw koniecznie umrzeć?

            Igor Mitoraj, rzeźbiarz, o którym nieraz już tu pisałam, za życia był traktowany niemal jak wielki nieudacznik. Marny kopista sztuki starożytnych Greków i na domiar złego, szkodnik. Bo nie poprzestawał na kopiowaniu wspaniałych rzeźb, lecz nadto uszkadzał je bezsensownie, pozbawiając postacie kończyn czy wprost dziwacznie, bezmyślnie je dziurawiąc.

            Stanisław Bareja, reżyser i filmowiec całą gębą, robił beznadziejne filmy, kręcił jakieś głupoty nic nie warte. Szkoda było mu przydzielać taśmę. Autorytety filmowe, Ludwik Starski, Aleksander Ford, Jerzy Zarzycki i wielu innych panów reżyserów, słowem szanowne gremium orzekło zgodnie, że jego pomysły są nic nie warte. Zgodnie z tym odrzucili mu 13 scenariuszy!!! napisanych wspólnie ze znakomitym, o pardon! równie beznadziejnym Jackiem Fedorowiczem: „z tego się nie da zrobić filmu” – napisał rozsądnie pan Zarzycki. Jasne. On by tak nie potrafił.

            Tadeusz Chmielewski, autor fatalnej komedii p.t. „Ewa chce spać”, która to komedia z niezrozumiałych względów 65 lat temu otrzymała nagrodę na festiwalu w hiszpańskim San Sebastian jako znakomita satyra na M.O., czytaj policję, nie powinna w ogóle tam trafić.

            Można by pomyśleć, że to wszechwładne cenzura i partia rzucała tym ludziom kłody pod nogi, ale nie, i w PRL, i w wolnej już Polsce – to życzliwi koledzy ze środowiska, stojący na straży poziomu naszej artystycznej narodowej kreatywności.

            A dzisiaj, kiedy wszyscy trzej genialni panowie już nie żyją, Igor Mitoraj okazuje się największym polskim rzeźbiarzem naszych czasów, „naszą” dumą narodową. Stanisław Bareja – jedynym w  swoim rodzaju geniuszem, obserwatorem i utrwalaczem PRL-owskich absurdów. Tadeusz Chmielewski – mistrzem nieśmiertelnych, wspaniałych „Samych swoich”, nieustannie emitowanych przez TV.

Skąd ta zmiana frontu?  Te zaszczyty? Bo ci twórcy już nie żyją, już niczyjego oka ich geniusz nie rani. Nie żyją też, co prawda, i ci najżyczliwsi koledzy, pozbawieni od urodzenia zmysłu poczucia humoru i prawdziwego piękna, ale nawet gdyby oni jeszcze żyli, to szala ocen i tak przechyliłaby się już na korzyść minionych geniuszy.  Bo to już geniusze ś.p. Bezpieczni.

Powie ktoś, że to nie tylko w Polsce panuje taki zły duch w środowiskach artystycznych. Że to jest zjawisko powszechne, bo zawiść jest wszędzie. Nieprawda. Kiedy się jakiemuś polskiemu wynalazcy udało wymknąć za granicę, tam zdobywał laury, nie odbierając takowych miejscowym talentom. Mitoraj nie musiał umierać dla Francuzów, Niemców, Belgów i wielu innych nacji, gdzie już za jego życia stanęły w stolicach tych państw jego rzeźby, w oczach Rodaków mizerne kopie. Nie musiał też umrzeć dla Krakowa, tam także stanęła jego rzeźba na Rynku. Jeszcze jakaś, o dziwo, pojawiła się w Warszawie, ale żeby nie było, że środowisko je akceptuje, towarzyszyły im złośliwe recenzje. Kochani Rodacy! Na nich zawsze można liczyć.