WOKÓŁ GROBU JEZUSA CHRYSTUSA
Cz.1
[tu obraz 1. Eugène Burnand – „Biegnący apostołowie”]
Kiedy Maria Magdalena przybiegła do apostołów z szokującą wiadomością, że „zabrano Pana”, Jan i Piotr natychmiast pobiegli do grobu Jezusa. Słowa kobiety znalazły potwierdzenie: grób zastali pusty. [J 20,5-8]
Jak to możliwe? Wiadomo z listu prokuratora Poncjusza Piłata do cesarza Tyberiusza, że aż stu żołnierzy żydowskich z armii Heroda wyznaczono do pilnowania grobu z Nazarejczykiem. W dodatku zagrożono karą śmierci temu, który by pozwolił sobie zasnąć. Tak więc o wykradzeniu zwłok bez zgody władz, mowy być nie mogło. Uczniowie też tego nie zrobili, bo niby jak? Więc kto?
Grób był pusty tak, jak Maria Magdalena powiedziała, ale nie dlatego, że „Pana zabrano”, jak sądziła. Stało się coś zupełnie innego, po ludzku biorąc niemożliwego: Pan zniknął, bo taka była Jego boska wola.
Rozwijająca się przez setki lat ikonografia zmarłego Chrystusa nic o liście Piłata i aż stu żołnierzach wokół Jezusowego grobu nie wiedziała. Na wszystkich obrazach grobu Chrystusa strzegą nieliczni strażnicy. Czasem czuwają, czasem drzemią, jak na obrazie Piera della Francesca, gdzie jednym ze śpiących jest sam autor obrazu.
[tu obraz nr 2 Piero della Francesca, Zmartwychwstanie]
Ani malarze, ani nikt nie znał faktów, które ujawnia wspomniany list Piłata ze zbiorów Watykańskich, do roku 1887, gdy został po raz pierwszy opublikowany w angielskojęzycznym piśmie „Archeological Writings of the Sanhedrin and Talmuds of the Jews” (Janice Bennett „Święta chusta Święta Krew, wyd. Fides et Traditio, AA 2011, s. 189). Tekst ten trafił jedynie do rąk badaczy starożytnej kultury żydowskiej, więc nie mógł wywrzeć wpływu na ikonografię nawet już po dacie tej publikacji.
Wróćmy zatem do wydarzeń opisanych w Ewangelii. Jan dobiegł do grobu pierwszy, „a kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna”. Piotr też „ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego [Jezusa] głowie, leżącą nie razem z płótnami, lecz oddzielnie zwiniętą”.
I to już wszystko o „szatach grobowych” Jezusa. Opis jest nader powściągliwy, Ewangelista nie wspomina nawet o Całunie ze śladami krwi Chrystusa. Dlaczego?
Trzeba pamiętać, jakie to były czasy, że chrześcijanie od momentu ukrzyżowania ich Rabbiego byli śledzeni i prześladowani. Im mniej mówili, im mniej pisali, tym byli bezpieczniejsi. Ale były też jeszcze inne powody milczenia o Całunie i zakrwawionej chuście z głowy Jezusa, tej leżącej osobno. Apostołowie z pewnością zobaczyli na Całunie odbity obraz Chrystusa, a według prawa mojżeszowego „posiadanie jakiegokolwiek obrazu Boga czy człowieka było uznawane za zbrodnię”(cyt. j.w. s. 257) I to nie wszystko. Przedmioty pochodzące z grobu uchodziły za nieczyste. Krew Żydzi uważali za źródło rytualnej nieczystości. I tu mógł pojawić się swego rodzaju konflikt wewnętrzny apostołów, Żydów przecież, dla których jednak krew Jezusa była najcenniejszą relikwią, którą należało koniecznie zachować. Ale że według prawa to było przestępstwo, należało to zrobić w głębokiej tajemnicy.
Wynieśli więc z grobu wszystkie płótna grobowe i starannie je ukryli. Powstaje pytanie, czy możliwe, żeby te całuny przetrwały do naszych dni? I tu przypominają mi się słowa św. Łukasza, że „Dla Boga nie ma nic niemożliwego” {Łk 37, 1] Bo wygląda na to, że im dokładniej się bada ocalone materie wiązane z postacią zmarłego Jezusa, tym więcej pojawia się argumentów na tak. Powstała specjalna gałąź nauki zwana sindonologią i nawet uczeni ateiści wobec wyników badań przy użyciu najnowszej aparatury, uznają autentyczność tych tkanin. Przypomnijmy o jakie „płótna” tu chodzi w związku z pogrzebowym obyczajem staro żydowskim.
Ciało zmarłego kładziono na wąskim i długim, czterometrowym lnianym prześcieradle, którego drugą połową nakrywano je z wierzchu wraz z twarzą. Następnie ten całun owijano szczelnie bandażami. Głowę nakrywano dodatkowo i obwiązywano opaską pod brodą, żeby usta pozostały zamknięte, a na twarz kładziono kwadratową chustę, sudarion, dla otarcia z potu i krwi.
Trochę inaczej to wyglądało po śmierci skazańca, jak to miało miejsce w wypadku Jezusa. Kiedy twarz była zdeformowana i okaleczona, przepisy wymagały, żeby ją osłonić jeszcze przed zdjęciem zmarłego z krzyża. Ponieważ Jezus w drodze na Golgotę aż trzy razy padał pod ciężarem 50-kilogramowej poprzecznej belki krzyża, patibulum, to mając przywiązane do niej ręce, upadał na twarz. Złamał sobie wtedy nos, stłukł prawy policzek, twarz zalała krew z nosa i spod cierni „korony”, a naprawdę „czepka” cierniowego, raniącego głowę. Dlatego, gdy skonał, owinięto Mu głowę i twarz chustą, żeby pokaleczoną twarz osłonić, ale też żeby wytrzeć i zatamować płynącą wciąż jeszcze po zgonie, krew. Kiedy położono Jezusa w grobie i krew przestała płynąć, zakrwawioną chustę -„kaptur”zwany sudarionem zdjęto i odłożono na bok, a na całun w miejscu twarzy położono inną, lekką chustę.
No i teraz przypomnę pytanie: czy możliwe, żeby te nasiąknięte krwią materie, całun, w który Józef z Arymatei owinął ciało Zmarłego i sudarion, czyli „chusta osobno zwinięta”, według opisu św. Jana, a także ta inna, lekka, na wierzchu całunu – żeby to wszystko zachowało się do naszych czasów?
Właśnie od ponad stu lat w tym kierunku idą badania nad tzw. Całunem Turyńskim, a od lat sześćdziesiątych – nad Całunem z Manoppello i Sudarionem z Oviedo w Hiszpanii. Przyjrzyjmy się rezultatom tych badań, bo ich obiekty niewątpliwie zasługują na uwagę.
c.d.n.