Kiedyś, kiedyś… i teraz
Aktualności pomieszane ze wspomnieniami, a wszystko z mojego książkowego poletka
Cz. 3
Kiedyś, kiedyś, wydawało się, że wynalazek druku jest prawdziwym cudem. Książka przestała być niezwykle drogim przedmiotem, pięknym rękopisem jedynie dla zamożnych wybrańców tego świata; opuściła swoje gniazdo, klasztorną pracownię w której się mozolnie wykluwała całymi miesiącami czy nawet latami. „Spuszczona z łańcucha” w wieku XV – jak to określił w XIX wieku Karol Estreicher senior (bo bywała przykuta do pulpitu właśnie z racji swej ceny)- przeniosła się do drukarni, szybko stając się dostępna dla szerokiej rzeszy odbiorców.
Wprawdzie wykształceni przedstawiciele wyższych sfer, kolekcjonerzy i miłośnicy pięknie iluminowanych średniowiecznych i renesansowych „kodeksów”, jak nazywano ówczesne manuskrypty, byli wprost porażeni prymitywem jaki wychodził spod drukarskiej prasy, zgorszeni że takie „coś” miało czelność zastępować przepiękne karty rękopisów, brzydzili się czarną farbą czcionki w miejsce pięknej kaligrafii, do tego pozbawioną ilustracji, to jednak historycy wiedzą, jak bardzo podniósł się poziom wykształcenia europejskiej społeczności od przełomu XV i XVI wieku. Drukowana tania książka stała się – mówiąc patetycznie – nośnikiem postępu.
Mało tego – kiedyś, kiedyś, wydawało się, że książka to najlepszy strażnik pamięci. Nasz wielki poeta baroku Jan Andrzej Morsztyn pisał:
Próżna ufność w marmurze
próżna i w żelezie
to trwa do końca świata
co na papier wlezie
Dziś to wszystko odeszło bezpowrotnie w przeszłość. Książka stała się bezużyteczna. Młodzi nie czytają tego, co „wlazło na papier”, wolą klikać czy wodzić palcem po swoich tabletach i korzystać z tamtejszych wyciągów, a liczni pedagodzy ich do tego zachęcają.
Ale jaka będzie trwałość tych elektronicznych zapisów? Bo kiedy nowsze wynalazki zastąpią obecne, i np. zamiast palców wystarczy mrugnięcie okiem, obecne urządzenia staną się przestarzałe i nie do użytku. Wystarczy wspomnieć poczciwe dyskietki!
Zastanawiam się nieraz na jakim materiale będą pracować moi młodsi koledzy po fachu, historycy, wobec braku źródeł pisanych? Już teraz, na naszych oczach zanika np. epistolografia, korespondencja na papierze, cenny dział literatury. Pozostaje – jakże ulotna! poczta elektroniczna i SMS-y. Przecież żaden historyk jej nie pochwyci!
A jaka to wielka strata, epistolografia, i dla historyka, i dla literatury pięknej. Listy prywatne to prawdziwy skarb dla badacza przeszłości. Jak wiele im zawdzięczam w swoich gawędach o malarzach włoskich! Ile ciekawostek i wiadomości wniosło te 500 szczęśliwie ocalonych listów Michała Anioła ! A jak trudno mi było się czegoś dowiedzieć i pisać barwnie o artystach flamandzkich z XV i XVI wieku właśnie z powodu braku pamiętników i jakiejkolwiek korespondencji prywatnej. Już nie mówiąc o tym, że korespondencja może stanowić uroczą lekturę – np. cudowne listy Jana III Sobieskiego do Marysieńki.
Radio – po druku, a przed komputerem, kolejny cudowny wynalazek, ale „uwierało” mnie przemijanie na falach eteru. Tyle pracy, długie miesiące studiów, żmudnych poszukiwań, setki lektur, liczne podróże i zwiedzanie muzeów czy bogatych w dzieła sztuki włoskich kościołów, i 15-to minutowa gawęda o artyście, rodzaj kwintesencji zdobytej wiedzy. 15 minut, bo tylko tyle przyznanego czasu, więc z konieczności bardzo treściwa i szybko opowiedziana historia, a już po chwili cisza…
Tyle trudu dla kwadransa na antenie? Dlatego nigdy nie oddałam serca radiu, to nie było medium dla mnie (chociaż po pierwszym nagraniu w życiu usłyszałam „pani się urodziła dla radia”). O, nie! Ja marzyłam o własnych książkach, żeby móc się rozpisać, (co można powiedzieć w 15 minut?), ale też żeby uzbierane materiały utrwalić, ocalić od zapomnienia.
A dziś – o paradoksie – Polskie Radio włączyło chyba około dwustu moich audycji do Internetu i można słuchać tych 15 minut o dowolnym malarzu bez końca, dzień i noc, 24 godziny na dobę. Dziś eter przestał być ulotny.
A i ja sama na stare lata przeniosłam się z kart drukowanych na karty elektroniczne. O ile łatwiej dzisiaj rozpowszechnić coś w blogu niż doczekać się edycji w wydawnictwie, zwłaszcza jako autorka nie rokująca zysku, a do tego kłopotliwa, bo np. woli swój tytuł książki od narzuconego przez marketing, i upiera się przy swojej propozycji okładki, odrzucając jakiś banał, bo jakoby wtedy dopiero książka się dobrze sprzeda. Jednym słowem, choć jestem konserwatystką, doceniam niektóre wynalazki. Tylko bardzo bym chciała, żeby korzystając z nich, nie wylewano dziecka razem z kąpielą – żeby tablety itp. urządzenia nie skazywały na zagładę poważnych książek, a przez wygodnictwo, to znaczy brak wkładu pracy własnej i brak wymagań ze strony pedagogów, nie obniżały poziomu intelektualnego młodzieży, nie osłabiały więzi międzyludzkich i nie wypaczały wzajemnych relacji. Słowem, żeby elektronika nie prowadziła do dehumanizacji humanistyki, a właściwie do zaniku humanistyki.