Światełko w tunelu
Obaj fałszerze spotkali się raz jeszcze w 1961 roku na wystawie malarstwa w Monachium. I odtąd kontakt się urwał. Georg w 1966 r. osiadł w Berlinie Zachodnim, a ksiądz Zimmer w Traunstein w pobliżu Monachium. I tam, wbrew złożonej wspólnikowi obietnicy, jak się to miało później okazać, obraz Cranacha sprzedał. Pewnie skalkulował sobie, ile to może za niego kupić eksponatów sztuki staroegipskiej, którą kochał bardziej niż stare malarstwo, i uległ pokusie zostania milionerem i kolekcjonerem z prawdziwego zdarzenia.
Sprzedaż zrabowanej „Madonny” przekazał zaprzyjaźnionemu właścicielowi znanej galerii monachijskiej, który był jego dobroczyńcą – od niego bowiem otrzymywał swoje egipskie rarytasy. I tak „Madonna” zaczęła krążyć z rak do rąk, z jednego bankowego sejfu w Szwajcarii do drugiego. To wypływała na powierzchnię, to znikała. A kiedy paserzy zorientowali się, że w jej sprawie toczy się śledztwo, zeszli pod ziemię. Przestali zgłaszać oferty. Madonna przepadła na ponad 30 lat.
Wypłynęła nieoczekiwanie w wieku XXI. Oto w lutym 2012 roku arcybiskup wrocławski Marian Gołębiewski otrzymał od szwajcarskiego prawnika zdumiewający list: mecenas Raphael Kühne, reprezentujący diecezję Sankt Gallen, prosił o przesłanie dokumentów świadczących o prawie własności obrazu parafii katedralnej we Wrocławiu.
Arcybiskupstwo przekazało sprawę pełnomocnikowi do spraw restytucji dóbr kultury w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Pojawiło się światełko w tunelu.
I co się okazało? Że obraz był do niedawna w posiadaniu pewnego kolekcjonera na terenie Szwajcarii, że ten człowiek zmarł i w testamencie zapisał Cranacha pewnemu księdzu – obaj nalegali na anonimowość – z prośbą o przekazanie go Kościołowi. Kiedy ów ksiądz, spełniając prośbę zmarłego, przekazał obraz biskupowi katolickiej diecezji Sankt Gallen, ten uznał, że powinien powrócić do prawowitego właściciela.
Teraz przez kilka miesięcy obie strony ustalały sytuację prawną. Uzgodniono, że tak w świetle prawa międzynarodowego, jak i wedle prawa kanonicznego, wrocławska parafia katedralna pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela jest jedynym właścicielem obrazu niezmiennie od kilkuset lat, bez względu na realia polityczne i zmieniające się władze terytorialne.
I podjęto realne kroki w celu przejęcia ujawnionego obrazu. Ale skąd można było mieć pewność, że to nie jest kolejna kopia? Szwajcarzy nadesłali tylko kilka kolorowych zdjęć „Madonny”. I na podstawie kilku kolorowych zdjęć Polacy mieli zaufać, że to oryginalnyCranach? A może biskupa niemieckiego też ktoś nabrał?
Przed przejęciem obrazu zatem, należało go poddać solidnym badaniom, żeby nie zostać po raz drugi oszukanym. W tym celu znowu zwrócono się do pracowni konserwatorskiej, tym razem do prof. Iwony Szmelter z ASP w Warszawie.
Pani profesor znalazła się w bardzo trudnej sytuacji; miała wydać werdykt, nie oglądając obrazu. Nie miała bowiem prawa wyjechać do Szwajcarii i w ogóle cała sprawa ciągle była utrzymywana w ścisłej tajemnicy. Jak więc miała przeprowadzić badania? Dysponując jedynie kilkoma kolorowymi amatorskimi fotografiami?
Podjęła zatem starania o przedwojenne czarno-białe zdjęcia oryginału. Szczęśliwie udało jej się zdobyć takie odbitki na szkle. A że to był już wiek XXI, wyszkolona elektronicznie pani profesor przekształciła komputerowo kolorowe zdjęcia w obrazy czarno-białe. Następnie w sobie tylko wiadomy sposób stopniowo wygaszała wskaźniki kontrastu i wtedy na ekranie komputera pojawiały się sterczące, odbite w świetle werniksy – dokładnie takie, jak na przedwojennych niemieckich fotografiach. Pojawiły się też spowodowane upływem czasu zniszczenia – idealnie takie same jak na szklanych odbitkach obrazu sprzed wojny. Te same werniksy, te same uszkodzenia. Profesor Szmelter już była pewna – to oryginał.
c.d.n.