Rozstanie z Rzymem na lotnisku
Jakoś mnie dziś naszło na wspomnienia z Włoch i przypomniał mi się zabawny koniec jednego z wakacyjnych pobytów w Rzymie. Było to w latach 90-ych, kiedy już podróżowaliśmy swobodnie, jak wcześniej tylko obywatele Europy Zachodniej, i kiedy całkiem sporo Włochów zainteresowanych Polską przyjechało tu dla biznesu.
Wprawdzie pisałam o tym w epilogu pierwszej wersji swojej rzymskiej książki „Muszę i Rzym zobaczyć…”, ale teraz chcę to zdarzenie przypomnieć w blogu.
Otóż kiedy na lotnisku przekraczałam granicę, młody urzędnik, stemplując mi paszport i widząc włoskie nazwisko, zapytał:
– Da quando state in Polonia? – Od kiedy mieszkam w Polsce?
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą:
– Da cinque secoli. – Od pięciu stuleci.
Bo, o ile wiem, jakiś odległy pradziad zjechał tu za czasów królowej Bony z wielką falą jej rodaków, przyjmowaną w Polsce niechętnie i ochrzczoną z łaciny gangrena italica.
Pana w okienku zamurowało, zrobił okrągłe oczy, po czym wstał, głęboko mi się pokłonił i wykrztusił:
– Omaggio, signora, omaggio … – przekazując mi wyrazy głębokiego uszanowania. Wyraźnie był wstrząśnięty.
Parsknęłam śmiechem i śmiałam się jeszcze w samolocie, kiedy tylko przypomniałam sobie jego minę. Bo z pewnością zetknął się już z rodakami bytującymi w Polsce i spodziewał odpowiedzi „aktualnej”, że może od dwóch, trzech lat, w każdym razie od czasu neokapitalizmu w uwolnionej od radzieckiego patronatu Polsce, z pewnością jednak nie od XVI wieku.