Betty Shine, 4

                       „Moje życie jako medium”, [s. 118 i 138]

„Od czasu do czasu otrzymywałam prośby od lekarzy i naukowców o pomoc i udział w rozmaitych eksperymentach. Z zasady nie odmawiałam, uczestniczyłam gdy tylko pozwalały mi na to obowiązki. Z czasem jednak zaczęło mnie to męczyć, głównie dlatego, że zazwyczaj samo doświadczenie, a zwłaszcza wyniki, utajniano przed opinią publiczną. Zdarzało się także, że nadużywano mojego zaufania, a poziom eksperymentów i ich autorów obrażał moje poczucie godności.[…]

Nie twierdzę, że wszyscy są tacy. Spotkałam paru naukowców, umysły naprawdę otwarte, przekonanych o istnieniu energii astralnej, choć – jak mieli odwagę przyznać – nie potrafią zgłębić jej natury. Moje zdanie jest takie, że po prostu wiemy jeszcze zbyt mało, aby kusić się o oceny i analizy, a skoro naukowcy nie raczą doceniać inteligencji mediów, to szkoda czasu i energii na puste debaty i byle jakie eksperymenty.[…]

Mam świadomość, że osobom nie mającym daru jasnowidzenia trudno zrozumieć te, które takie zdolności objawiają. Mediumizm był od zawsze przedmiotem kpin i niewybrednych żartów, a w naszych czasach, przynajmniej do niedawna, był dyżurnym tematem w prasie.”

                     Zapiski B. Shine związane z doświadczeniem śmierci  klinicznej,   1

            „John był wybitnie przystojnym mężczyzną, nadal aktywnym  i z ambicjami, choć już po 50-tce. Zgłosił się do mnie na kilka sesji (bioenergetycznych) w celu – jak się wyraził – odmłodzenia komórek. Założyłam więc, że zna się na terapii komórkowej.

– Chyba pani żartuje – zaśmiał się – nic o tym nie wiem.

– Ale powiedział pan przecież, że chodzi o „odmłodzenie komórek”.

– Bo podpowiedziano mi to po śmierci.

– Po śmierci? Nie sądziłam, że mam do czynienia z duchem – teraz ja się zaśmiałam.

– Opowiem pani coś, chociaż sądzę, że pani i tak nie uwierzy.

– Zobaczymy.

– A więc – zaczął – dwa lata temu dostałem zawału. Ból był nie do zniesienia, straciłem przytomność. I właśnie to, co działo się ze mną dalej, wyda się pani nieprawdopodobne. Otóż zacząłem unosić się w przestrzeni jakby czegoś poszukując, ale nie wiedząc czego. Specjalnie się tym nie przejmowałem. Najważniejsze, że nic mnie nie bolało. W pewnej jednak chwili znalazłem się na skraju czarnej dziury, zaczęło mnie wciągać do środka. Wystraszyłem się, próbowałem jakoś się stąd wydobyć, ale nie udało się. Wessało mnie do wnętrza, otoczyła mnie ciemność. Nie wiem, jak długo leciałem i w ogóle nic z tej fazy nie pamiętam. Następne wrażenie to światło. Tak jasne i mocne, że musiałem zmrużyć oczy. W pewnej odległości od siebie zobaczyłem nagle ludzką postać. Jawiła się dość niewyraźnie. Z bliska, bo niosło mnie w jej stronę, zobaczyłem dlaczego. Otóż ów ktoś stał za murem, przezroczystym, ale murem.

Gdy zbliżyłem się na odległość głosu, nieznajomy zawołał, abym pozostał po swojej stronie i nie ruszał się. Tak też się stało, bez mojego zresztą udziału. Nie panowałem nad sobą.

Mur w pewnej chwili znikł i znalazłem się w kręgu światła. Zrazu świeciło na żółto jak słonecznik, potem wszystkimi kolorami tęczy. Nie wiedziałem i nie rozumiałem, co się dzieje. Tymczasem ujrzałem przed sobą Świetlistą Istotę.

– To znaczy kogo?

– Postać, od której biło światło.

– I co pan czuł, co pan myślał? Czy przyszło panu do głowy, że to może być Jezus?

– Nie wiem. Czułem tylko Miłość. Miłość przez duże „M”, wszechogarniającą, zupełnie inną niż miłość jaką można żywić do istoty ludzkiej. Nigdy za życia czegoś podobnego nie doznałem.

Zastanawiałem się później wiele razy, czy rzeczywiście mógł to być Jezus, ale nie wiem, nie umiem na to odpowiedzieć. Nie jestem specjalnie religijny i nigdy nie stworzyłem sobie wizerunku Jezusa na własny użytek. A zresztą istota, która mi się objawiła, roztaczała wokół siebie taką jasność, że nie widziałem rysów. Wiem tylko jedno: ze wszystkich sił pragnąłem, aby nie odchodziła.

– A przemówiła do pana?

– Nie. Szła ku mnie, a potem zniknęła, rozpłynęła się w przestrzeni. Zaraz potem ujrzałem swoje ciało. Spoczywało na czymś, co wyglądało na stół operacyjny, a wokół uwijało się mnóstwo ludzi. Widziałem to jakby z góry. Po chwili wszakże wróciłem do swojej cielesnej powłoki i znów poczułem ból.”