I na koniec: czy Michał Anioł Buonarroti był dobrym człowiekiem?
Cz. 1
I znowu na początek sięgnęłam do Vasariego, którego los zetknął z Buonarrotim już w 1525 roku. Wtedy bowiem Giorgio ukończył 14 lat i dzięki potężnej protekcji ważnego kardynała, z rodzinnego Arezzo trafił do Florencji, na dwór Medyceusza. Tam dostąpił zaszczytu pobierania nauki wspólnie z dziećmi Lorenza, jak również został oddany Michałowi Aniołowi na naukę rysunku. Mistrz miał wtedy pięćdziesiąt lat.
Lekcje te nie trwały długo, bo papież wezwał Michała Anioła do Rzymu, ale od tego czasu aż do końca życia, Vasari, już jako wzięty malarz i architekt, czuł się dłużnikiem i był wielbicielem Buonarrotiego. Całe życie dorosłe utrzymywał z nim ścisły kontakt, a miał 53 lata, gdy w 1564 roku stary Mistrz zamykał oczy. „…dziękuję Bogu – napisał po latach – że miałem rzadkie wśród ludzi mojej profesji szczęście urodzić się w czasach, kiedy żył Michał Anioł i mieć go za mistrza, i być przez niego traktowany jak bliski przyjaciel.
Toteż żadnemu z opisywanych w swoich „Żywotach” malarzy nie poświęcił aż tylu stron i takich zachwytów jak Michałowi Aniołowi. Podczas gdy biografia Leonarda da Vinci jego pióra liczy 15 stron, Rafaela 33, to Michała Anioła aż 104. Ponieważ pierwsze wydanie „Żywotów…” zdążyło ujrzeć światło dzienne za życia Buonarrotiego, (choć praca nad nimi ciągnęła się wiele lat), Giorgio, jak go zawsze Mistrz nazywał, po wręczeniu mu tego tomu, doczekał się odeń oryginalnej „recenzji” w sonecie. Chwalił w nim Vasariego nie tylko jako malarza i rzeźbiarza, lecz także jako autora, który piórem potrafi przywrócić życie dawno zmarłym mistrzom, za co posiądzie z nimi nieśmiertelny żywot.
Natomiast jeśli chodzi o wsparcie ze strony Vasariego w odpowiedzi na pytanie o dobroć, musiałam bardzo uważnie śledzić jego tekst, by wyłowić zeń epizody rzucające światło na tę stronę charakteru naszego bohatera. Biograf bowiem skupił się na karierze artystycznej, perypetiach i dziełach Mistrza z pełną ich charakterystyką, okraszoną ciągiem niekończących się zachwytów i pochwał. Trzeba było sięgnąć do korespondencji prywatnej Michała Anioła, (zachowało się około pięciuset jego listów) i relacji innych osób, które go znały, jak również innych biografii z epoki i rozmaitych materiałów archiwalnych, jak np. ksiąg bractw religijnych.
No i co tu dużo mówić, jeśli chodzi o charakter, to boski mistrz nie był, delikatnie mówiąc, łatwym człowiekiem. Sam siebie nazywał Wścieklicą, bo należał do choleryków. Był przy tym uparty, podejrzliwy, skłonny do upatrywania w znajomych swoich wrogów i przypisywania im zbyt łatwo knucia intryg, miał też niewyparzoną gębę i bywał złośliwy. Z natury skryty i raczej szorstki.
Jeśli chodzi o złośliwość, to właśnie Vasari przytacza m.in. charakterystyczny epizod: pewien malarz wykonał obraz na którym najlepszą figurą był wół. Kiedy spytano Michała Anioła, jak to się dzieje, że ów malarz potrafi namalować wołu niczym żywego, a inne postaci mu się nie udają, padła jasna odpowiedź: każdy malarz potrafi sportretować samego siebie.
Ale jak było z dobrocią?
Ano tak: troszczył się o swoich bliskich. Całe życie przesyłał ojcu i braciom pieniądze. Na wiadomość o chorobie ojca gotów był wszystko rzucić i wracać do Florencji, by go pielęgnować. Choć nie założył własnej rodziny, uczestniczył w życiu bratanków i ich potomków. Był hojny z natury, a przecież hojność to siostra dobroci.
Pisze Vasari: Są tacy, którzy mienili go skąpym. Jest to nieprawda i tu wymienia dzieła sztuki jakie Michał Anioł rozdał, choć mógłby je drogo sprzedać. Przytacza m.in. historię jednego z uczniów Mistrza, który miał dwie siostry na wydaniu i w związku z tym poprosił o jakieś obrazy. Michał Anioł dał mu je chętnie razem z większością swych rysunków i projektów, dodając dwie skrzynie modeli. (Jednym z obrazów była „Leda z łabędziem”, którą obdarowany dobrze sprzedał we Francji.)
Był też hojny dla obcych, ale po cichu. Pisze Vasari: Czyż skapym można nazwać człowieka, który pomagał biednym, tak jak to czynił on, który bez rozgłosu wydał za mąż wiele dziewcząt… Mało kto wiedział, że łożył na posagi dla ubogich dziewcząt i że uposażył nie tylko ubogie panny. Jego pełna dukatów skrzynia nie była skarbcem skąpca – dzielił się tymi dukatami z ludźmi w potrzebie.
Należał do Bractwa św. Jana Dekapitowanego, które opiekowało się skazańcami i organizowało im godny pochówek. Udzielał też szczodrze swego talentu – nie odmawiał pomocy potrzebującym projekty, za darmo im je rysował. Na prośbę założyciela jezuitów, Ignacego Loyoli, zaprojektował nowemu zgromadzeniu kościół w Rzymie całkiem za darmo. Kościół Il Gesù zachował bryłę według jego projektu, ale już wystrój wewnętrzny – nie. Projekt Buonarrotiego bowiem zakładał skromny wystrój, dopiero jego następcy wzbogacili go aż do przesady i stworzyli wnętrze kapiące złotem. I właśnie taki bogaty stał się wizytówką i wzorem stylu jezuickich świątyń na świecie. Ponieważ Mistrz nie brał udziału w tym przepychu barocco, jako że już nie żył, dlatego sława Del Gesù nie wiąże się z jego nazwiskiem.
Za darmo też podjął się na stare lata – a miał wtedy już 80 lat – przebudowy bazyliki św. Piotra i do końca swych dni starał się uczestniczyć w jej budowie; pracując bezinteresownie, odsyłał papieżowi należne sobie wynagrodzenie. Można powiedzieć, że jego projektu piękna kopuła (nieco tylko obniżona przez wykonawcę już po śmierci Mistrza) to wspaniałomyślny dar dla nas wszystkich.
c.d.n.