Moja litościwa Mama

Któregoś dnia, gdy wracałam z pracy i weszłam na klatkę schodową, zobaczyłam przed windą rozrzucone jakieś ubrania. Kiedy się im przyjrzałam bliżej, zamarło mi serce – to były ubrania mojej Mamy! Spódnica w brązową kratę, w której jeszcze wczoraj chodziła, bluzki, ulubiony niebieski sweterek …

– Boże święty, co tu się stało?

Weszłam do windy z bijącym sercem, a i w windzie leżał na podłodze maminy szalik. Podniosłam go, wysiadłam na swoim piętrze i drżącą ręką otworzyłam drzwi z klucza.

Mama krzątała się po kuchni, cała uśmiechnięta, coś sobie nuciła pod nosem i wyglądała na wyjątkowo zadowoloną. Ufffffffff…. Ulżyło mi. Aż musiałam się oprzeć o ścianę, miałam miękkie kolana.

Kiedy ochłonęłam, weszłam do kuchni i pokazałam Mamie szalik.

– Mamuś, skąd ten szalik wziął się w windzie?

Mama skamieniała. Uśmiech nagle zniknął. Milcząc, wpatrywała się w szalik.

– I skąd twoja spódnica na parterze razem z innymi ubraniami?

Nadal nie mogła wymówić ani słowa.   

– Co tu się działo? Kto tu był? – dopytywałam się niecierpliwie. Ale Mama milczała. Zauważyłam, że zakręciły się jej łzy w oczach. Wreszcie wydusiła z siebie:

– A ja myślałam, że on jest taki biedny…

– Kto?

– No ten chłopaczek, taki sympatyczny, miły chłopczyk… – mówiła, tłumiąc płacz. – Powiedział, że jest z Domu Dziecka i zbiera pieniądze właśnie na ten dom dziecka, i ubranie. No, to wpuściłam go do mieszkania, otworzyłam szafę i zapytałam, co potrzebuje?

– Chcesz spódnicę?

Kiwnął głową że tak, pytałam, czy może chce bluzki ? Też kiwnął głową. Mało mówił, był onieśmielony. Bardzo grzeczny, ale taki milczek. Na swetry też kiwnął głową, no, to wyjęłam i swetry, tego niebieskiego było mi trochę żal, ale pomyślałam, że mam dosyć i że przecież trzeba się dzielić … – i tu już, biedna, nie wytrzymała,  rozpłakała się w głos.

Została oszukana. Uroczy chłopiec ją nabrał. Nie potrzebował nic, oprócz pieniędzy. Oczywiście dostał też pieniądze, bo ujął Mamę grzeczną nieśmiałością i wzruszył ubóstwem, gorzką sierocą dolą.

Wiedziałam, że właśnie w tym czasie po Warszawie krążył uroczy blondynek o buzi aniołka, który też był niezwykle uprzejmy – nie tylko pomagał starszym paniom przynieść do domu ciężką torbę z zakupami, ale nawet przenieść się szybko na lepszy świat, bo każdą swoją chrześcijańską misję kończył zabójstwem kobiety i rabunkiem. Tak na Ochocie straciła życie matka mojej koleżanki. Wiedziałam o tym od niej samej i wiedziałam, że ciągle trwa polowanie na blondynka. Nic dziwnego, że mało co nie zemdlałam w tej windzie.

Widocznie jednak na Mokotowie grasowała inna grzeczna sierotka, mniej agresywna, a może – bo pojęcia nie mam, kto to był – może Mama zapłaciła temu „aniołkowi” dosyć i tym sposobem uratowała sobie życie? Bo zanim uroczego blondynka z Ochoty wsadzono za kratki, uśmiercił całą gromadkę kobiet, w tym jedną za 10 zł zaledwie, bo więcej w domu nie miała. Moja Mama nie przyznała się, ile swojemu milczkowi zapłaciła.

Zjechałyśmy obie windą, by pozbierać rozrzucone ubranie. Niczego nie brakowało. Zabrał tylko pieniądze, ale – może nie tylko, bo przy okazji skradł Mamie jakąś cząstkę wiary w ludzi.