Pisałam tu niedawno o dziwnym telefonie jaki pewnej nocy, w rocznicę śmierci swego wuja, odebrał Vittorio Messori, znany włoski pisarz, gdy był jeszcze nastolatkiem. To był telefon z tamtego świata, bo w słuchawce zabrzmiał głos zmarłego. Tym razem chcę opowiedzieć o telefonie od żywych skierowanym na tamten świat, do zmarłych, i pozostającym bez odpowiedzi. Ale mimo to spełniającym ważną funkcję terapeuty, uzdrowiciela psychicznego tych, którzy stracili nagle swych najbliższych i nie mogą się z tą stratą pogodzić.
Oto bowiem dzisiaj, w wigilię Zaduszek, to znaczy 1 listopada 2021 r. o godz. 9.55, na kanale TV Historia obejrzałam niezwykły film p.t. „Telefon na Wichrowym Wzgórzu”. Zazwyczaj nie oglądam o tej porze telewizji, ale zaintrygowana tytułem zrobiłam wyjątek. Spodziewałam się jakichś odniesień do słynnej angielskiej powieści i mrocznego zamczyska. Tymczasem jest to zgodnie z tytułem opowieść o telefonie, wprawdzie na „wichrowym” wzgórzu, ale w dalekiej Japonii.
Nie powtórzę nazwy miasteczka, w którym się to dzieje, nie zapamiętałam tych dziwnych dźwięków, ale jest to jedna z tych małych nadmorskich miejscowości unicestwionych przez tsunami w wyniku trzęsienia ziemi w 2011 r.(?)
Zanim doszło do katastrofy, pewien samotny Japończyk, zachwycony widokiem morza z tego właśnie wzgórza, wybudował tu dom, który szczęśliwie stoi do dziś. A kiedy rok przed kataklizmem stracił bardzo kochanego kuzyna, wpadł na dość oryginalny pomysł: w pobliżu domu ustawił na wzgórzu budkę telefoniczną. Zaopatrzył ją w aparat telefoniczny starego typu, czarny z okrągłą tarczą i słuchawką na widełkach, tyle że … bez połączenia z siecią. Niemy, czy raczej głuchy telefon.
Budka jest bardzo estetyczna, biała, przeszklona ze wszystkich stron, z zielonym daszkiem, utrzymana w czystości, zadbana. I do tej budki samotny mężczyzna przychodził pogadać sobie ze zmarłym kuzynem.
Po tragedii tsunami, kiedy zginęło prawie 900 tutejszych mieszkańców, mężczyzna udostępnił swoją budkę wszystkim chętnym zranionym utratą najbliższych i nękanych tęsknotą za nimi.
I ci osieroceni, okaleczeni ludzie, chętnie tu przychodzą, jakoś częściej mężczyźni niż kobiety, czasem z dziećmi, i wszyscy zrzucają z serca ciężar tęsknoty i samotności.
Wiedzą, że nie usłyszą żadnego głosu, zachowują się racjonalnie, ale większość z nich twierdzi, że wyczuwa obecność tego, do kogo się zwraca. Zasypują niesłyszalnego rozmówcę pytaniami:
– Dziadku, gdzie jesteś? Mężu, dlaczego nie mogą znaleźć twego ciała? Tato, dlaczego nas to spotkało? Ale czemu ja, właśnie ja?
Dzieci wołają tatę, żony – męża, rodzice przywołują dzieci. Wszyscy wyznają samotność, mówią swoim zmarłym, że z początku nie wiedzieli jak żyć, że teraz, 5 lat po katastrofie, już się otrząsnęli i wzięli w garść, że zbudowali nowy dom, tylko że bez żony i bez dzieci – co to za dom? – skarży się jakiś wdowiec.
Często powtarzają, żeby się o nich nie martwili, radzimy sobie – mówią, dajemy radę, i proszą zmarłych, żeby to oni dbali o siebie. Nieco zabawnie brzmią te ziemskie rady, gdy w słuchawkę wpadają słowa:
– Gdziekolwiek jesteś, dbaj o siebie, żebyś się nie przeziębił, dobrze się odżywiaj…
Przypomina mi to epitafia nagrobne pierwszych chrześcijan, którzy też pisali do swych zmarłych „czuj się dobrze, kochana” „bądź zdrowa” i udzielali im różnych praktycznych (?) rad.
Ci w Japonii często proszą „Wróć! Wszyscy czekają!”, albo daj jakiś znak, pomóż rozwiązać problem itp.
Prawie wszyscy rozmówcy są głęboko wzruszeni i wychodzą z budki zapłakani, ale uśmiechnięci. Mówią, że im lżej i że jeszcze tu wrócą. Mają pewność, że „on”, czy „ona”, słyszeli ich głos. Odzyskują siłę do życia.
Myślę, że ta zaskakująca i może dla wielu dziwaczna psychoterapia jest o wiele lepsza od rozmów z obcym psychoterapeutą, czy od otępiających pastylek uspokajających na receptę albo, jak to u nas często w użyciu, od butelki alkoholu. A skromny wynalazca tej kuracji ducha pokonał moim zdaniem autorów wszelkich super tabletów i cudów elektronicznych rodem z Japonii.