Historie prawdziwe zapisane przez Adę Edelman
Jestem dzieckiem szczęścia, dosłownie, urodziłem się w czepku, co podobno stanowi wyjątkowo dobrą wróżbę. Rzeczywiście, w dzieciństwie wszystkie wybryki uchodziły mi na sucho. W szkole szło mi dobrze […] Miałem powodzenie u pięknych kobiet […] Pracuję w firmie rodzinnej i przyznam, że choć nie jestem milionerem, to nie znam też niedostatku. Ożeniłem się ze świetną kobietą, mam córeczki-bliźniaczki. Moją chyba jedyną słabością są samochody. Uwielbiam szybką jazdę i trudno mi się po prostu powstrzymać, żeby nie wcisnąć gazu.[…] Oczywiście kiedy jadę z dziećmi, staram się zachować wszelkie środki ostrożności. A zresztą po tym, co przeżyłem, musiałbym być kompletnym idiotą, żeby pozwalać sobie na takie szaleństwa jak dawniej.
[Damian pierwszy poważny wypadek samochodowy miał w wieku 23 lat:]
Wpadłem w poślizg i dachowałem, w dodatku nie miałem zapiętych pasów. Na pamiątkę został mi zadrutowany bark i krzywo zrośnięty palec w lewej dłoni.[…] Drugi wypadek zdarzył się dziewięć lat później, 20 sierpnia, w urodziny moich córek. Wracałem od klienta, wiedziałem, że w domu na mnie czekają. Nie była to jakaś wielka impreza, tylko najbliższa rodzina, ale mimo to głupio się spóźnić. Dodałem gazu, na drodze był mały ruch. Samochód, który jechał z przeciwka, zjechał na mój pas i zderzyliśmy się czołowo. Pamiętam tylko ogromny huk, a potem zapadła ciemność.
Nie wiem jak to opisać, ale po prostu ocknąłem się obok samochodu. Pierwsza myśl – no, z tej bryki to już nic nie będzie. Potem pomyślałem, że na urodziny to się już na amen nie wyrobię. Popatrzyłem na ten drugi samochód, a nad nim unosiło się akurat coś na kształt takiego wiru z jasnym światłem. Myślałem, że to wiatr podnosi tuman kurzu w taki dziwny sposób. (Dziś wiem, że tak odchodzi człowiek.) Nagle przyszło mi do głowy, żeby zajrzeć do środka mojego auta. No i wtedy przeraziłem się nie na żarty. Po prostu dotarło do mnie, że ten facet za kierownicą, to ja.[…] Stałem tam i myślałem, że skoro ja jestem tu, a tam jest moje ciało, to umarłem. Wpadłem w panikę, dosłownie oszalałem, przecież ja muszę żyć, mam dla kogo!
Nawet w tej sytuacji zadziałał mój osławiony fart. Zatrzymały się dwa samochody. Okazało się, że kobieta i mężczyzna, którzy wysiedli z pierwszego, byli lekarzami. Ta pani podbiegła do mojego auta, a jej mąż do tego drugiego. Zaczęła wołać: „Ten żyje, tylko jest nieprzytomny!” Jej mąż podbiegł do niej i powiedział: „Ten drugi zmarł.” Ci lekarze usiłowali otworzyć mój samochód. […] Pojawiła się karetka. Nikt jej nie wzywał, po prostu wracali z jakiejś interwencji i zobaczyli wypadek. Proszę sobie wyobrazić, że w tym drugim samochodzie, który się zatrzymał, jechali jacyś robotnicy i dzięki ich narzędziom udało się otworzyć moje auto bez interwencji straży pożarnej.
Mój stan był poważny […] Kiedy karetka odjechała byłem w środku ciałem i duchem, chociaż osobno.[…] Cały czas się modliłem, żeby nie otworzył mi się żaden świetlisty tunel [o czym czytał]. W szpitalu wyrabiali z moim ciałem przeróżne rzeczy, wolę tego nie wspominać. W pewnej chwili pomyślałem: Boże, jeśli jesteś, to spraw, żebym był znowu całością. Powiedziałem to i tak się stało. Otworzyłem oczy, a dotkliwy ból uświadomił mi, że dostałem to, o co prosiłem.
[Okazało się, że mężczyzna, który spowodował wypadek, doznał wylewu i dlatego stracił panowanie nad kierownicą.]
[Ada Edelman – Prawdziwe historie osób, które zbliżyły się do nieznanego, s. 148-150, Wyd. Kobiece 2018]