W kręgu Wazów, cz. 3
Widzę, że bardzo dużo pozapominałam z historii Polski i Szwecji. Zatarło mi się, kim był ten szalony Eryk dla księcia Jana, a przecież to rodzeni bracia-wrogowie. Setki badanych malarzy, włoskich i wszelkich innych, ładowani do głowy wraz z ich dziełami przez ostatnie 15 lat mego życia, wyparli mi zupełnie bohaterów poprzednich książek.
Ale nic w przyrodzie nie ginie! Wieloletnie studia nad historią sztuki i Rzymu mogą się przydać. Bo oto – o dziwo! – w przypisach Leitscha znalazłam korespondencję Scypiona Borghese, kardynała spod ciemnej gwiazdy, tego, co to kazał wypuścić z więzienia gwałciciela Artemizji Gentileschi i skupywał per fas et nefas obrazy Caravaggia i innych wybitnych artystów. Może więc skorzystam ze znajomości tego drania w całkiem nieoczekiwanym, polskim kontekście. Zapowiada się bardzo ciekawa robota, o wiele ciekawsza niż myślałam! Będę nasycała stary tekst nowymi treściami. Tylko żeby szwy moich giornat były niewidoczne…
Dziś cały dzień dumam nad układem nowej wersji swojej książki. Miałam nadzieję, że pierwsza wersja, ta z 1988 r., ogromnie mi ułatwi kolejne podjęcie tematu. Tymczasem wcale tak nie jest. Jest to bowiem coś w rodzaju syntezy, bo w jednym rozdziale mieszczą się sprawy kilku Wazów kolejno panujących, takie uogólnienia. Omawiam łącznie także kilka kolejnych królowych. Teraz muszę to rozwalić, nie ma rady. Trzeba zmienić cały układ. Piszę z zasady tak ściśle, że nie sposób wcisnąć nowego zdania. To, czego mnie Mama nauczyła, i co jest w moim pisaniu niewątpliwie zaletą, że jedno wypływa z drugiego, dzięki czemu narracja toczy się gładko, teraz stoi na przeszkodzie wszelkim wtrętom i zmianom.
Naprawdę dziś łamałam sobie głowę kilka godzin nad tym, jak to ugryźć. Jak bardzo by mi się tu przydał ktoś rozsądny do pomocy w projektowaniu nowej kompozycji tej historii.
PWN, czyli pani redaktor Ewelina, na moją prośbę podesłała mi z archiwum egzemplarz mego „Życia codziennego na dworze Wazów” tego sprzed lat. Mam teraz dwa, więc na dobrą sprawę mogłabym swój skazać na zagładę i pociąć kartki, żeby sobie układać swego pasjansa, ale okazuje się, że to nierealne, bo po pierwsze, druk jest dwustronny, a po wtóre, wzdragam się przed cięciem starannie oprawionej książki. Przecież to byłoby barbarzyństwo.
Szukając ratunku, zasiadłam do lektury swojej drugiej wersji dworu Wazów, p.t. „Życie codzienne na Zamku Królewskim w epoce Wazów” (Volumen 1996) i… nie mogłam się oderwać! Ileż ta Bożena Fabiani wsadziła tam szczegółów źródłowych z rękopisów archiwalnych! Jakie mnóstwo wiadomości! Przy tym to jest tak zręcznie pospinane, że tego też szkoda rozwalać!!! I tu płynie opowieść zwarta, jedno wypływa z drugiego – nie można tego rozbijać.
Teraz w życiu bym tego tak nie napisała, bo zapomniałam mnóstwo. No i widać jeszcze ślad nożyc Mamy! Choć to było drugie, znacznie poszerzone wydanie, pisane już po Jej śmierci, ale mamina dyscyplina redaktorska nadal czuwała nad moim piórem.
Przypomniało mi się też, że Ty mnie wtedy zadziwiłeś odnalezieniem malarza i nazwiska mamki Ludwika XIV. Ale gdzie ja to wsadziłam???? W mailach może jest? Bo żadnego maila od Ciebie nie likwidowałam. Ale jak odnaleźć tę babę piersiastą z królewiczem na jej rękach? Jak Ty to znalazłeś? Cosik pamiętasz? Poratuj, Wasza Miłość, proszę! To by się teraz wspaniale przydało.
Chodzi mi też po głowie, że gdzieś czytałam, jak to stara Anna, królowa wdowa po Batorym, marzła w jakiejś ubogiej izbie swojej podwarszawskiej siedziby, że aż jej woda do mycia w misce zamarzała. Muszę to koniecznie odnaleźć, bo miałam żal do niej, że za mało dbała o sztukę, że poza nagrobkami wawelskimi właściwie nic nie ufundowała, nie opiekowała się artystami, nie nawiązała kontaktów z malarzami (oprócz odziedziczonego Kobera), że córka Włoszki, nie sprowadziła żadnych wybitnych Włochów do Polski. Ale – tak prawdę mówiąc – za co? Jak tu mecenasować, kiedy brak pieniędzy na drwa do kominka?
A zresztą, dziś już od dawna wiemy, że i tak wszystko by przepadło. Przecież nawet kolekcja – bardzo dobra – Władysława IV uległa rozproszeniu. Kiedy pracowałam w Muzeum Narodowym widziałam gdzieś – nie pamiętam już, czy w magazynie, czy w Nieborowie? – kilka ocalałych siedemnastowiecznych portretów naszych władców z Gabinetu Marmurowego, które król Stanisław August kazał pozdejmować i zastąpić nowoczesnym Bacciarellim. Chyba nic innego nie ocalało z wystroju XVII w. Teraz stare malarstwo na Zamku jest uzupełniane z darów. Więc nawet jeśliby Anna Jagiellonka sprowadziła samego Tycjana z Wenecji, to też by dziś w Warszawie śladu po nim nie było.
Przypomniało mi się: chyba o tej wodzie co w misce zamarzała pisał Jasienica w biografii Anny Jagiellonki, tak mi się coś zdaje. Znaczy o tej mizerii starej królowej i wygasłym kominku. Zaraz sprawdzę.
Nawiasem mówiąc, jej braciszek, Zygmunt August, to był chyba straszny kawał drania. Kochał tak bardzo Barbarę Radziwiłłównę, ale los wszystkich sióstr był mu głęboko obojętny. Kiedy Katarzyna razem z mężem trafiła w Szwecji do więzienia, prawie palcem w bucie nie kiwnął, żeby im pomóc. Podobno tylko jakiś list do kogoś ważnego wystosował. A książę Jan ogromnie liczył na królewskiego szwagra, na wsparcie ze strony potężnej Rzeczpospolitej. Tymczasem Zygmunt August zupełnie go zignorował. Cztery lata byli uwięzieni! Brat Jana, szalony Eryk XIV grał wszystkim na nosie. Aż się doigrał i sam trafił do tego samego więzienia.
Koniec