Na Walentynki tak trochę inaczej

                                   O miłości i niemiłości

Z okazji Walentynek, importowanego święta zakochanych, pragnę tu cofnąć się na chwilę w wiek XVII, by sięgnąć do rodzimej tradycji. Zapragnęłam zajrzeć do staropolskich listów autorstwa naszego króla Jana III, wodza zwycięskiego wielu kampanii wojennych, a jeńca miłości do jednej jedynej kobiety …  

Ja gdybym nie kochał i nie pragnął […] widzenia Waszmości, pewnie bym takich do Waszmości nie pisywał listów – wyznał na papierze któregoś razu Jan Sobieski, ale że kochał i pragnął, to pisywał. Dla siebie z potrzeby serca,  a dla nas – na szczęście. Bo takich listów w siedemnastowiecznej Polsce próżno się spodziewać; te spod pióra Sobieskiego są czymś zupełnie wyjątkowym. Przede wszystkim dlatego, że dotyczą uczuć, a na taką korespondencję wypadnie nam czekać do wieku XIX-go, a po wtóre  dlatego, że imć pan hetman, a później król jegomość, pisał je po polsku, bez wtrętów łacińskich, tak wtedy modnych. ( Dzięki Bogu wybranka jego serca nie znała łaciny.)

Z uwagi na najzupełniej prywatny, intymny charakter tych listów, nadawca nie życzył sobie, by ktoś poza jego Jutrzenką nosa w nie wściubiał i wybuchał gniewem, gdy jego pocztę przejmowano: to komu czytać, co do samej Waszmości, serca mego, należy, jest rzecz do zniesienia niepodobna.

Ale nie wiedział, że ma talent w piórze, i że to on najbardziej zagrozi ich prywatności. Wartość literacka jego wyznań podważyła zasadę dyskrecji powodując, że odnalezione po wiekach listy Jana Sobieskiego historycy opublikowali jako perłę epistolografii, ujawniając przy tym sekrety małżonków.

Jak cenna była dla nadawcy ta wymiana słów z ukochaną, świadczy podział jaki stosuje w listach na to, co ważne, i co nieważne. Kiedy pisze znad granicy wschodniej o zagrożeniu Rzeczpospolitej od Turków i Tatarów, przerywa nagle swą opowieść słowami, ale dosyć tych głupstw. Okazuje się, że wojna, zagrożenie życia, zbyt mała armia dla obrony tak wielkiego kraju, tragedia splądrowanych, spalonych i zamienionych w pustynię wschodnich rubieży kraju, to wszystko bladło wobec tęsknoty Jachniczka do swej Jutrzenki. Zaszywał się więc gdzieś, chwytał za gęsie pióro i pisał:

            Mon coeur, mon ame et mon tout! – Serce moje, moja duszo i wszystko moje!

Albo po polsku:

Najśliczniejsza serca i duszy pociecho!

            A po francusku:

Unique maitresse de mon coeur!  – Jedyna pani mego serca!

            I po polsku: 

Jedyne serce mego kochanie!

            Albo:

Najukochańsze i jedyne serca i duszy kochanie, najśliczniejsza i najwdzięczniejsza Marysieńku!

             A po takich to romantycznych wezwaniach zbrązowiałym dziś  inkaustem płynęły wyznania miłosnych wzruszeń, żale i nieutulona tęsknica za najpowabniejszym ciałeczkiem mojej Panny. Bo tak często byli na odległość, tak im się życie ułożyło.

Ta wymuszona obowiązkami militarnymi hetmana konieczność życia osobno, doprowadzała Sobieskiego do rozpaczy:

            Cudowną rzecz jakoś ze mną P. Bóg robi. Wszyscy na mnie wołali […], żebym się żenił, a teraz mi z żoną mieszkać nie dają, co się najstraszniejszej równa śmierci.

            W 1671 roku, sześć lat po ślubie  doliczyli się zaledwie 18-tu wspólnych miesięcy – on przeważnie na wojnie, ona – kilkakrotnie we Francji na kuracji.

                                               c.d.n.