O fałszowaniu historii

O fałszowaniu historii  w literaturze popularno-naukowej

     Dokładnie dziesięć lat temu wysłałam list do wydawnictwa Bellona, w którym wskazywałam przeinaczenia historii w książce przez nich wydanej, autorstwa Iwony Kienzler p.t. „Romanse żon polskich królów elekcyjnych”, w tym także Wazów. Z przykrością dodam, że wydawca na list nawet nie odpowiedział i że dziś 67 letnia Autorka wspomnianej książki napisała od tego czasu 80 podobnych i pisze je nadal.  

            Jej książki zalicza się do nurtu, jak piszą w Internecie, non-fiction. Są to pozycje popularno-naukowe z dziedziny historii i tu właśnie mam ochotę zaprotestować. Znam nieźle dwór Wazów, jako że był tematem mojej pracy doktorskiej i kilku monografii, więc z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że we wspomnianej  książce I.Kienzler roi się od wiadomości wyssanych z palca, czystej fiction. Nigdy nie powinno się takiej pozycji klasyfikować jako popularno-naukowej. Mało tego – powinno się przed nią poważnie ostrzegać czytelników pragnących poznać naszą historię, a zwłaszcza szkoły. 

            „Romanse żon polskich…” to kompilacja niebezpieczna pod względem edukacyjnym, ponieważ Autorka pomieszała wiadomości rzetelne, historyczne z fikcją. W popularyzacji jest to niedopuszczalne.

      Jej ulubioną dziedziną jest seks i erotyka, w której lubi się mętnie powoływać na „większość biografów”, albo „ogół historyków”. Z zażenowaniem stwierdziłam, że w załączonej na końcu tej książki bibliografii, składającej się „aż” z… dziesięciu pozycji, moja książka o Wazach znajduje się na pierwszym miejscu. Czytelnik ma więc prawo sądzić, że swoje fantazje zaczerpnęła ode mnie. Tylko że ja o niczym takim nie pisałam! Przy czym żadna z dwóch żon Zygmunta III, ani Władysława IV i Jana Kazimierza, nie miały romansu, więc nawet  sam tytuł książki jest mylący.

            Ale przejdźmy do konkretów. Zacznijmy od tego, że przepisała całe fragmenty z mojej książki bez zaznaczenia, że ją cytuje i bez powołania się na autorkę. Jest to mocno nie eleganckie, ale elegancję albo się w sobie ma, albo nie, to już trudno. Gorzej, że bohaterom swojej opowieści sprzed 400 lat przypisuje zachowania najzupełniej im obce, do jakich ani ja w swojej książce, ani żaden szanujący się historyk jej nie upoważnił.

             Chodzi mi tu o postać króla Zygmunta III, jego teściową arcyksiężnę Marię Habsburg i ochmistrzynię królewską, pannę Urszulę Meyerin (u Kienzler występującej pod błędnym nazwiskiem Gienger, bo korzystała ze starej wersji mego opracowania Wazów).

            Otóż z panny Urszuli nie dość, że o zgrozo! robi nieślubną córkę arcy moralnej arcyksiężny, to każe jej być kochanką owdowiałego po śmierci pierwszej żony, Anny, króla Zygmunta III i to przez długich siedem lat. Mało tego, w tym samym czasie Autorka każe jej dzielić się swym doświadczeniem seksualnym także z królewiczem, młodym Władysławem, synem królewskim, którego jakoby wprowadzała w tajniki łoża.

        Nieżyjący już dziś profesor Walter Leitsch (ten by się dopiero zdziwił!) ponad 30 lat badał źródła do dziejów dworu Zygmunta III. Znał 16 języków, spenetrował 20 archiwów na całym świecie, przestudiował sterty korespondencji prywatnej arcyksiężny Marii w wiedeńskim archiwum, w tym listy jej szpiegów z polskiego  dworu zięcia i nie odkrył śladu żadnego romansu. Pani Kienzler wystarczył rzut oka na kilka książek i już wiedziała, że ochmistrzyni była królewską nałożnicą i pocieszała króla przez wiele lat. Nie przyszło jej do głowy, że zaborcza teściowa, przy tym moralna i bogobojna, doskonale poinformowana o sytuacji na dworze zięcia przez swoich donosicieli, mająca w planach jego powtórny ożenek ze swoją drugą córką, Konstancją, nie tolerowałaby takiego romansu przez jeden dzień! Kazała by królowi natychmiast wyrzucić z hukiem taką ochmistrzynię, czy każdą inną dwórkę bodaj tylko podejrzaną o jakieś łóżkowe zamiary.  

            Król Zygmunt III, w przeciwieństwie do swoich dwóch synów i następców, był wzorem cnotliwego małżonka i typem zupełnie nie romansowym. Panna Urszula także należała do poważnych niewiast, bogobojnych i raczej przesadnie ascetycznych aniżeli rozrywkowych. Gdyby cudem jakimś wszyscy troje, arcyksiężna Maria, król Zygmunt III i panna Meyerin teraz zmartwychwstali, podaliby panią Autorkę do sądu o zniesławienie, bo to wszystko jest dla nich wysoce obraźliwym pseudo historycznym łgarstwem. To po prostu oburzające, żeby aż taką nieprawdę publikować pod pozorem edycji historycznej.   

            W zeszłym roku Kienzler powróciła do dworu Wazów – wydawnictwo LIRA wydało  jej pozycję p.t. „WAZOWIE NA POLSKIM TRONIE. Romanse, intrygi i wielka polityka”. Aż się boję, ile niesprawdzonych historyjek tam umieściła, ale nie mam zamiaru psuć sobie krwi taką lekturą i na wszelki wypadek, przestrzegam przed nią swoich Czytelników. 

Swoją drogą, gdzie  te czasy, kiedy każda pozycja popularno-naukowa musiała przed drukiem trafić do dwóch recenzentów-specjalistów? Pewnie z tych 80 pozycji pani Kienzler, szczęśliwie wydanych w ostatnich latach, nie ostałaby się bez solidnej erraty ani jedna.