O Madonnie z Guadalupe, 2

                                Madonna z  Guadalupe

                                               Cz. 2

Ale zanim opowiem o tym niezwykłym zdarzeniu, jeszcze chciałabym powrócić do ogromnie ważnej sprawy – religii Azteków, o której się dowiedziałam więcej dzięki rozważaniom profesora Andrzeja Szczeklika, choć lekarza z wykształcenia, ale niezwykle światłego człowieka o szerokich zainteresowaniach.

Otóż w swej ostatniej, niestety, (bo zmarł w 2012 roku), książce p.t. „Nieśmiertelność”, Profesor zostawił nam w spadku wiele głębokich myśli zasługujących na uwagę. Między innymi, w rozdziale p.t. Magia, zastanawiał się nad krwawymi rytuałami Azteków, o których napisałam poprzednio bardzo ogólnikowo, bo niewiele z tego rozumiałam. Myślę, że moich Czytelników podobnie jak mnie, zainteresuje interpretacja Profesora, próbującego zrozumieć i wyjaśnić aztecką kulturę religijną, która kazała im wznieść w stolicy, tym pięknym, milionowym wtedy mieście na wyspie, aż 78 świątyń ku czci swoich bogów. Pisze tak:                      

„Nam, którzy żyjemy w czasie świeckim, trudno sobie wyobrazić tę religijną żarliwość, to zjednoczenie Azteków z bogami siłą bezgranicznej wiary. Ich krwawe i i okrutne rytuały przemieniały ich, przekształcały, przenosiły do królestwa bogów. Byli przekonani, że żyją w epoce piątego słońca. Cztery poprzednie epoki skończyły się hekatombą, wielkimi katastrofami. Gasło słońce i nastawała ciemność. Wówczas bogowie rzucali się w ogień. I słońce odradzało się nad horyzontem. W tamtych minionych epokach bogowie złożyli siebie w ofierze, umożliwiając istnienie ludziom. Odtąd to ludzie mieli zapewnić życiodajną krew zarówno słońcu, jak i bogom. I płynęła krew strumieniami.

Czubkiem noża przebijali swój język, a przez powstały otworek przeciągali słomkę, aby podtrzymać krwawienie. Nakłuwali płatki uszne i wypływającą krwią malowali twarz – według odrębnych wzorów dla kobiet i mężczyzn. […] Kolcami agawy nakłuwali łydki, nasycali wypływającą krwią pęki zielonych witek i nocą nadzy wędrowali przez góry, by złożyć je w miejscach kultu, na ołtarzu z kwiatów różanych. Gdy więc my, w Europie, dokonywaliśmy leczniczych upustów krwi – używając lancetu lub pijawek – oni puszczali krew, chcąc zaspokoić pragnienie bogów.

 Czynili to z pokolenia na pokolenie, aby utrzymać kosmos w równowadze, aby codziennie wstawało słońce, płynęły rzeki i ziemia rodziła kukurydzę. Ich oddanie bogom, zespolenie z nimi przez krew, sięgnęło szczytu w śmiertelnych ofiarach.”

I dalej Autor opisuje szczegółowo te rytuały uśmiercania ludzi. Swoje wiadomości czerpie z dzieła franciszkanina,  Bernardina de Sahaguna, który opisał obyczaje religijne Azteków kilkanaście lat po zakończeniu konkwisty, w której uczestniczył.

Nie będę tu wszystkiego cytować, kto chce poznać szczegóły, odsyłam do książki profesora Szczeklika, ale jeszcze kilka słów o ofierze serca.

Ludzie – pisze Autor- ginęli różną śmiercią: wrzucani żywcem do ognia na ołtarzu, dekapitowani, niekiedy duszeni. „Ale najczęstsze było ofiarowanie serca. Bębny nie milkły ani na chwilę, gdy docierali na szczyt [piramidy], do kamienia ofiarnego. Na obły obelisk, sięgający wysokości jednego metra i zajmujący połowę szerokości, przewracano na plecy ofiarowanego. Pięciu młodzieńców chwytało go za zwisające ręce, stopy i głowę, napinając ciało.

Twarze ofiar nacierano wcześniej proszkami zawierającymi roślinne środki odurzające i przeciwbólowe. Podchodził kapłan i nożem obsydianowym otwierał pierś, wyrywał serce i ofiarowywał je bogu, wrzucając do naczynia z tykwy. Słońcu, centrum makrokosmosu, oddawał serce – centrum mikrokosmosu.”

Pod koniec rozdziału Autor przytacza opinię uczonego noblisty, J.M.G. Clèzio, który „nie kryje podziwu dla tej bezpowrotnie straconej cywilizacji. I wymieniając jej oryginalne osiągnięcia, wyprzedzające nieraz europejskie, snuje nostalgiczną wizję o świecie indiańskim, jego szamanizmie, który – gdyby nie został unicestwiony przez hiszpańskich łowców czarownic – mógł był wprowadzić ekstazę do życia codziennego, scalić je razem, złączyć w harmonię.

Religia Azteków była religią ekstazy. To przez nią starali się wyjść poza to, co jawne i dostępne, przeniknąć to, co zakryte, zerwać zasłonę, poza którą chowa się to, co najbardziej istotne.

Jak Plotyn odwoływali się do ekstazy – najwyższego zachwycenia, olśnienia – jako jedynej drogi połączenia z absolutem. […] przeczuwali, że serce jest ostoją irracjonalności i ono też otwiera przed nami przestrzeń sacrum bez której trudno żyć. To przestrzeń światłości, która sprawia, iż świat nie wyczerpuje się w sobie, i „uprzytamnia nam jego niesamowystarczalność”.

„Nam – kończy Autor ten rozdział – inna przedstawia się rzeczywistość. Świat uległ „odczarowaniu”. Na szerokich obszarach myślenia i działania zapanował racjonalizm. Z życia naszego ulotniło się poczucie tajemnicy.”

[Andrzej Szczeklik, „Nieśmiertelność, Prometejski sen medycyny”, Znak 2012

Rozdział „Magia”, cyt. s.27-32]

A teraz wróćmy do zapowiadanego przeze mnie w pierwszej części wydarzenia, które także okrywa głęboka tajemnica.