Warszawski taksówkarz

   Ze wspomnień aktora Igora Śmiałowskiego „Cała wstecz”, KAW 1987, s. 63/4

Warszawski taksówkarz

Taksówkarze warszawscy to osobny rozdział. W początkach lat pięćdziesiątych byłem częstym pasażerem, jak się dziś brzydko mówi „taryfy”. Pamiętam taki ranek mroźny, gęsto padający śnieg przesłaniał widoczność. Machnąłem ręką i przygarbiony kierowca, starszy człowiek, szarmancko się ukłonił, otwierając drzwiczki wozu.

– Do „Narodowego” – powtórzył, łamiąc chorągiewkę licznika. Silnik pracował ciężko. Zgrzytnął włączony bieg.

– Starucha – uśmiechnął się i czule poklepał kierownicę. Rozklekotany opel podskakiwał na nierównym bruku Grójeckiej. Czułem pod sobą sprężyny siedzenia.

– Ciągnie, kochana, nie trzeba pedałować – odwrócił głowę w moją stronę i dodał po chwili – ale pije sporo.

Jechaliśmy jakiś czas w milczeniu.

– O, widzi pan, licznik drutem zamocowany, taka prowizorka.

Do wnętrza wozu przez szpary w drzwiach i podłodze wiał wiatr.

– Rośnie nam stolica – powiedziałem, chuchając w zmarznięte dłonie.

Nagle kierowca przyhamował.

– Lebiega – pogroził pięścią nieuważnemu przechodniowi – chodzi jak po polu. Oj, panie – westchnął – zanim taki do miasta się przyzwyczai, to i nas i siebie pomęczy.

Wjeżdżaliśmy na Plac Teatralny. Bielańska straszyła ruinami.

– Jaki tu był ruch, panie! Knajpy, magazyny, kawiarnie, światła…

Stanęliśmy przed teatrem.

– Wróci życie, wszystko się odbuduje – powiedziałem.

Uśmiechnął się gorzko.

– Domy tak, odbuduje się, ale człowieka… – i machnął ręką.