We Lwowie

            Opowiedział mi tę historię w Rzymie Jerzy Hordyński, poeta, który powrócił po wojnie do kraju z zesłania gdzieś w głębi radzieckiego raju, na wyrębie drzew w tajdze, a potem przebywał  całymi latami w Rzymie i kurował zagrożone zdrowie. Usłyszał to od zaprzyjaźnionego księdza we Lwowie, krótko przed zesłaniem. Działo się pod okupacją sowiecką, zanim nadeszli Niemcy.         

            Oto przyszedł do tego księdza do zakrystii młody człowiek z prośbą o udzielenie  Sakramentu  namaszczenia olejami świętymi jego ciężko chorej, starej matce. Ksiądz naturalnie się zgodził, ale obawiał się, czy trafi, bo dom stał gdzieś na peryferiach  Lwowa.

            – To ja księdza tam zaprowadzę – zapewnił młody człowiek.

            Umówili się na określoną godzinę, już wieczorem. Dosyć długo wędrowali razem w milczeniu, aż stanęli przed małym domkiem.

            – To tu – powiedział młody człowiek.

Ksiądz wszedł i zobaczył w głębi pokoju na łóżku starą kobietę.

            – Boże! Co za radość! – zawołała chora i dźwignęła się na łóżku. – Tak się modliłam o księdza, ale jak to się stało, skąd ksiądz się o mnie dowiedział? Jak ksiądz tu trafił? – dopytywała się zdumiona.

            Ksiądz rozejrzał się po pokoju i nad łóżkiem chorej zobaczył fotografię swego przewodnika.

            – Ten pan mnie przyprowadził – powiedział.

            – Tak, tak, to mój syn, ale on … już od roku nie żyje – powiedziała kobieta.

            Ksiądz obrócił się gwałtownie za siebie, ale nikogo za nim nie było; młody człowiek znikł.