Wspomnienie rodzinne

Wspomnienie rodzinne

            Pisałam niedawno o płaszczu matki małego chłopca, który miał go uchronić od kul Niemca podczas egzekucji na warszawskim podwórzu podczas okupacji. Kiedy powiedziała Wojtkowi, że jej płaszcz nie przepuszcza kul, synek się uspokoił. Przypomniała mi się historia o zupełnie innej egzekucji i postanowiłam ją tu wpisać.

            Tę historię opowiedziała mi Mama, a wydarzyło się to, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie. Oto któregoś dnia, kilka lat przed wojną, gdy mój braciszek miał jakieś trzy czy cztery latka, Mama zaprosiła do domu fotografa na sesję zdjęciową synka.

            Rodzice mówili na niego wtedy Leluś, bo kiedy był niemowlakiem, gdy płakał wyraźnie było słychać le,le,le! – co, nawiasem mówiąc, po latach przejęła dokładnie jego maleńka wnusia, Ania.

No i Leluś, w ładnej piżamce, z konikiem drewnianym w rączce – taki długi patyk z główką konika – przyglądał się jak pan fotograf ustawia to swoje pudło i nakrywa sobie głowę jakimś czarnym materiałem. A potem Mama powiedziała synkowi, żeby stanął grzecznie, bo teraz pan zrobi mu zdjęcie.

            Tymczasem Leluś zaczął rozpaczliwie płakać. Nie chciał zdjęcia, nie chciał stanąć przed czarnym urządzeniem. Mama była zaskoczona, ponieważ był bardzo spokojnym i posłusznym dzieckiem, i ten wybuch rozpaczy był dla niej zupełnie niezrozumiały. Starała się go uspokoić, tłumaczyła, że przecież to tylko zdjęcie, a Leluś zanosił się coraz gwałtowniejszym szlochem. Skończyło się na tym, że fotograf zrobił zdjęcie chłopczykowi zanoszącemu się płaczem. Wyszło tak dobrze, że trafiło na okładkę pisma „Twoje dziecko”.

            Kiedy już było po wszystkim, Leluś się uspokoił, Mama spytała synka, co się takiego stało, czemu tak bardzo płakał? I oto, co usłyszała:

            – Bo ja myślałem, że jak ja będę na fontogjafii, to mnie nie będzie w życiu.

            Mama była jak porażona. Nigdy by jej nie przyszło do głowy coś takiego. A dziecko widocznie skojarzyło stare zdjęcia oglądane w albumie, takie w kolorze sepii, ze zmarłymi przeważnie już krewnymi, z koniecznością odejścia z tego świata. I przeżył… egzekucję. A do tego w jakiej rozpaczliwej samotności!  Rodzona matka zamiast go chronić, kazała mu być grzecznym i dać się zabić…

            Kiedy Mama mi to opowiadała, miała łzy w oczach. I mówiła, że odtąd, kiedy widzi zapłakane dziecko, to kraje się jej serce, bo przypomina sobie tę sytuację i własne niezrozumienie synka.