W kręgu Wazów, cz. 2
O sprawach politycznych i publicznych, o strukturze dworu, o urzędach – to wszystko można znaleźć w literaturze przedmiotu, a na dokładkę w moich własnych dwóch poprzednich opracowaniach. Tym razem chcę czegoś całkiem innego. Trudno mi to sprecyzować, ale chodzi mi o przeżycia tych ludzi, o emocje, o ducha czasów, o wzajemne stosunki, o refleksje historyka. Tropię taką trochę psychologię historyczną, nie zdarzenia. Myślę nawet, czy nie wyrzucić w ogóle tej części, w której opisuję zaślubiny królewskie, wesela, chrzty, uczty, pogrzeby – bo to jest bardzo szczegółowo opisane w stosunkowo nowej książce Stefanii Ochmann –Staniszewskiej p.t. „Dwór Wazów” (2006). Musiałabym powtarzać i samą siebie, i ją, bo piszemy o tym samym, ona jeszcze dokładniej.
Ale mnie to teraz nudzi śmiertelnie! Wolę pisać tylko o ludziach i ich dniu codziennym, a co do dziejów politycznych w tle i rozmaitych ceremonii, to odesłać Czytelnika do pani Ochmann. Ile było karet podczas uroczystego wjazdu królewskiej narzeczonej, kto w której siedział, ile za karetę zapłacono, a ile wynosił posag… Już mnie to nie bawi, wyrosłam.
No więc tak: pracowałam dzisiaj wiele godzin. Spróbowałam nakreślić sylwetkę królewny Janusi, siostry króla. To bardzo sympatyczna postać. Miała piękny charakter, była delikatna, życzliwa, dobra i troskliwa. Poddani ją kochali. Była starościną brodnicką i tam, w Brodnicy pobudowała przed Zamkiem nowy pałac renesansowy.
Miała też tęgą głowę, ale przecież nie do picia! Chodzi mi o temperament naukowca. Dziś byłaby profesorem biochemii albo botaniki, czy chemii. Urządziła sobie laboratorium na zamku brodnickim i preparowała rozmaite olejki, maści, mikstury z roślin jakie sama hodowała w swoim ogrodzie. I badała ich właściwości lecznicze. Sprawdzała ich skuteczność na sobie, swoich dwórkach i okolicznej ludności, którą leczyła skuteczniej i rozsądniej od ówczesnych medyków. Królowi też wysyłała leki własnej preparacji. Samej siebie nie mogła wyleczyć. Aż trudno uwierzyć, że dopiero w 1994 roku, po otwarciu grobu, postawiono jej diagnozę – wgniecenie podstawy czaszki. Przez dwadzieścia lat bardzo cierpiała i chorowała. Ogromnie mi jej żal.
Muszę się zastanowić, co mnie czeka, a co już mam napisane do tej nowej wersji dworu Wazów jeszcze bez tytułu. Mam początek, skąd się wziął Waza na polskim tronie, mam sylwetkę jego matki, Katarzyny, i mam Anusię, siostrę królewską, prawie skończoną. Pozostały tylko drobne uzupełnienia.
Teraz się zabiorę do ciotki Zyzia, Anny Jagiellonki, co też wymaga wsparcia ze strony tej obszernej korespondencji w Bibliotece Narodowej i jeszcze kilku innych tytułów. A jak to zrobię, to liczę, że w tym czasie pani Ania, moja kochana tłumaczka Das Leben am Hof Konig Sigismunds III.von Polen, czyli kilku niemieckich tomów prof. W. Leitscha (Wien-Kraków 2009, na które czekałam chyba trzydzieści lat, a z których pierwszy się ukazał, gdy Autor już leżał na łożu śmierci w szpitalu i tam mu go pokazano) – że Ania już coś mi przygotuje. Bo to trochę potrwa – łącznie kilka tysięcy stron.
Na pierwszy ogień pójdzie wtedy świekra; wścibska Maria z Wittelsbachów, arcyksiężna Habsburska. Umieram z ciekawości, co też prof. Leitsch o niej napisał. Była babką Władysława IV po kądzieli, po mamie, i po mieczu jego przyszłej żony, Cecylki! Nie wiedziałam o tym, że polski król i polska królowa byli rodzeństwem ciotecznym!
Na drugi ogień pójdzie panna Urszula, Ursi, de facto ochmistrzyni królewska, choć nie formalnie. Wszyscy autorzy dotychczasowi, włącznie z dr Bożeną Fabiani – niestety, pisali, że to była panna skromnego pochodzenia (ja piszę „bez kropli błękitnej krwi w żyłach”) i zrobiła zawrotną karierę w Polsce: zasiadała do stołu z królem i królową! Tymczasem Leitsch odkrył, że Urszula była nieślubną córką rodzonego brata świekry, księcia Wittelsbacha! Czyli Zygmuntowa teściowa była jej rodzoną ciotką, więc królowe Anna i potem Konstancja, to były jej cioteczne siostry! A ja tu – i wszyscy inni – że bez kropli krwi błękitnej! Bękart książęcy to jednak dużo więcej niż kropla krwi.
c.d.n.