Grabież sztuki i dzieje Luwru

Część 2

            Lucie Mazauric pisze we wstępie, że zdaje sobie sprawę z tego, że na rynku wydawniczym jest ogromnie dużo poważnych publikacji naukowych na temat drugiej wojny światowej i zagłady kultury. I może jej książka wydać się już zbędna. Tylko że w poważnych opracowaniach nie ma miejsca na sprawy małej wagi i po latach zatrze się pamięć trudu z jakim wiązała się tak ważna akcja jak ocalenie zbiorów Luwru.  W syntezach napiszą o udanej ewakuacji Luwru, ale jak przebiegała i jaka była jej cena, już nie.

Pragnieniem Autorki jest właśnie  ocalenie od zapomnienia tego trudu, tysiąca większych i mniejszych problemów jakie niósł niemal każdy dzień podczas pięcioletniej tułaczki od zamku do zamku gromady dwustu pięćdziesięciu ludzi, którzy wzięli na siebie odpowiedzialność za narodowe skarby sztuki.  Chce pokazać z bliska życie jakie przez kilka lat wojny wiedli ofiarni kustosze i pracownicy  fizyczni, strzegąc zbiorów. Kustosze bowiem, z jednej strony zasmakowali wtedy życia w arystokratycznym luksusie, jako że rezydowali w zabytkowych zamkach i w cudownych wnętrzach, do których wpuścili ich uprzejmie utytułowani właściciele, a jakich w innych okolicznościach nigdy by nie zobaczyli, z  drugiej jednak, cierpieli głód i chłód, i nie mieli się w co przebrać, gdy zdarli już swoje zapasy ubrania i buty, więc przypominali raczej kloszardów niż hrabiów. A rzesza pracowników fizycznych pod każdym względem żyła na granicy ubóstwa;  nikt nie przewidział, że tułaczka potrwa aż tyle lat.

Z wielką sztuką na pozór nie ma to wszystko nic wspólnego, a jednak… Gdyby ludzie nie podjęli tego wysiłku i nie udało się im pokonać tych wszystkich trudności, to wielka sztuka zniknęłaby z wnętrz Luwru. Koncepcja ruchomej obrony cały czas dostosowującej skrytki zbiorów do przebiegu wojny, i zmuszającej do ucieczki, okazała się skuteczna. Kolekcja w całości  powróciła na swoje miejsce.

                                         —   ***   —                      

Gdy nastał czas wielkiej trwogi, zaledwie dwadzieścia lat po ostatniej potwornej wojnie, cała Europa pakowała swoje skarby. Zbombardowane podczas wojny domowej Prado stało się dla wszystkich muzealników groźnym memento.

Opustoszały muzea Londynu, Paryża, Hagi, Brukseli, Warszawy i leningradzki Ermitaż, skąd zbiory wywieziono aż na Sybir (o czym mam nadzieję także tu w niedalekiej przyszłości napisać). Na przełomie 1941 i 42 roku nawet waszyngtońska National Gallery uciekła w góry ze swoimi najcenniejszymi obrazami, a Metropolitain Museum wywiozło swe skarby z Nowego Jorku do Filadelfii.  

Plan ewakuacji Luwru obmyślił w całości dyrektor Jacques Jaujard, najbardziej doświadczony w tej kwestii, bo osobiście pomagał kustoszom Prado przy ewakuacji, co uratowało hiszpańskie zbiory. Teraz z pomocą personelu i wolontariuszy, realizował i nieustannie podczas wojny modyfikował swój plan. I udało mu się, co zakrawa na cud – jak pisze Mazauric. „Jego nazwisko powinno figurować na każdej stronie tej kroniki” – dodaje we wstępie do swojej książki.

Nike z Samotraki
Pakowanie Nike z Samotraki
Wenus z Milo
Pakowanie Wenus z Milo

Jaujard zaczął od wyboru odpowiednich kryjówek, typując zamki, które spełniały konieczne warunki: położone z dala od głównych dróg i mostów, mające szerokie sienie, dostęp do wody, sieć elektryczną, do tego suche i przewiewne,  itp. Jednocześnie gromada stolarzy zbijała setki skrzyń różnej wielkości, a personel klasyfikował obiekty i sporządzał ich listy. Na odwrocie obrazu albo na skrzyni przyczepiano kolorowe krążki: czerwony – oznaczał dzieło sztuki pierwszorzędnej wartości, zielony – też bardzo ważne i żółty, trochę mniej ważne. Mona Liza dostała dwa czerwone krążki.

15 sierpnia 1939 r. rozesłano telegramy do wszystkich kustoszy i niezmobilizowanych pracowników technicznych kilku muzeów: Dyrekcja muzeum w Luwrze wzywa do natychmiastowego  przybycia do placówki. Wszyscy odpowiedzieli na wezwanie i ruszyło wielkie pakowanie. Każdy dział miał swoją ekipę. Obiekty ładowano do skrzyń wraz z listą zawartości. Ludzie w roboczych kombinezonach pracowali po 12 godzin na dobę. Sale wkrótce zamieniły się w gabinet cieni, galerie w jakieś puste schrony: pod ścianami zaległy puste ramy, gdzieniegdzie na ścianie umieszczano napis, co tu wisiało, na posadzce zostały puste postumenty po rzeźbach.

Wielkie płótna zwijano na potężne drewniane wałki, ale jeśli malowidło było zagrożone pękaniem farby na powierzchni, pozostawiano je luzem i stawiano na platformie ciężarówki pionowo, tylko nakrywając jakąś płachtą. Przy czym znalezienie sprawnych ciężarówek było równie trudne jak znalezienie odpowiedniego château.

Zapakowane obrazy w skrzyniach
Zapakowane obrazy w skrzyniach

Zadaniem Autorki książki, z której korzystam, było spakowanie archiwum i biblioteki, bo to był od 1926 roku jej dział. Miała do zapełnienia 400 skrzyń. Pisze, że wszyscy pracowali w potwornym kurzu i mimo kombinezonów i nakryć głowy, wieczorem wyglądali jak kominiarze.

Najtrudniejsze do spakowania były wielkie obiekty, rzeźby starożytne egipskie i greckie. Znana na całym świecie Nike z Samotraki, witająca od lat przybyszów z podestu na piętrze, wymagała kilku dni pracy: owinięta szczelnie jakąś materią i opasana sznurami, podwieszona na linach na wielokrążku, z rozpiętymi skrzydłami niemal frunęła powoli nad  drewnianą rampą, aby pokonać 53 stopnie i trafić do ogromnej skrzyni, a w niej do zamku w Valençay. Można to obejrzeć na filmie w Internecie; dziwnie to wszystko wygląda: „Skryba” egipski siedzący po turecku teraz urzęduje w skrzyni, podobnie Wenus z Milo uwięziona w klatce wąskiej i wysokiej jak ona, a zabitej z przodu kilkoma deskami dla bezpieczeństwa, obrazy wsunięte do skrzyń i ustawione w rzędach jak książki.

Początkowo  wielkie rzeźby i obrazy drugiej kategorii zamierzano pozostawić na miejscu, odpowiednio je zabezpieczając przed bombami – rzeźby workami z piaskiem, a obrazy- znosząc do podziemi. Jednak po naradzie zdecydowano ewakuować i te obiekty. 25 sierpnia 1939 roku dyrektor zamknął już podwoje muzeum dla zwiedzających. Wkrótce miał ruszyć transport obiektów.

Poważnym problemem było znalezienie konwojentów. Na ochotnika zgłaszali się emeryci, miłośnicy sztuki i przyjaciele. I od początków września aż do Bożego Narodzenia 1939 trwały kursy kolejnych konwojów.

3 września 1939 r Luwr otrzymał od Comedie Francaise konwój ciężarówek służących teatrowi do przewozu dekoracji. W ciągu następnych trzech miesięcy z Paryża wyjechało 37 transportów z dziełami sztuki.

Na początek sprzed Luwru wyruszyło aż dziesięć konwojów z dziełami sztuki określonymi jako najcenniejsze. Dziesiąty wiózł obrazy, m.in. Monę Lizę, a prowadzenia tego konwoju podjęła się  Autorka naszej książki, ponieważ mąż został zdemobilizowany, córka oddana do babci, a ona chciała być pożyteczna.

                                                C.d.n.