O adopcji

Jak Joanna powiedziała córce, że jest adoptowana ?

            Ania miała dwa i pół roczku, kiedy ją moi przyjaciele, Joanna i Wojtek,  adoptowali. Mieli już dwóch chłopców, obaj w wieku  szkolnym, ale bardzo chcieli córeczkę. I dzięki różnym zbiegom okoliczności, udało się, mieli swoją Anię.

 Czas biegł szybko, dziewczynka miała już prawie 5 lat, a ciągle jakoś nie było okazji, by jej powiedzieć, że nie są jej biologicznymi rodzicami. A przecież kiedyś trzeba to zrobić, by uprzedzić jakąś uczynną a wścibską sąsiadkę, która w swej bezmyślności mogłaby wyrządzić dziewczynce wielką krzywdę.

 I Joanna łamała sobie głowę, jak Anię przygotować do takiej rozmowy i jak ją poprowadzić?

I oto los przyszedł jej z pomocą. Najpierw Ania obejrzała rosyjską bajeczkę na dobranoc o rozmrożonym po wiekach mamuciątku, sierotce, który popłynął do Afryki i tam przygarnęła go dobra słonica.  A potem – potem dopomógł pies sąsiadów, stara i schorowana suka, poczciwa Aza. Ponieważ istniała obawa, że  Aza dobiega kresu swych dni i chłopczyk, bardzo do niej przywiązany, będzie po jej odejściu rozpaczać, sprawiono mu zawczasu szczeniaczka.

Kiedy Ania na spacerze zobaczyła  te oba psy, ucieszyła się, że Aza ma dziecko. Wtedy tata jej wyjaśnił, że to nie jest dziecko Azy, lecz nowy piesek, taki kupiony.

– Ale co z tego, że kupiony – powiedziała. – Teraz, kiedy mieszka z Azą, to jest jej dzieckiem i już.

Kiedy wróciła ze spaceru powtórzyła to wszystko mamie i zapytała, czy to nie jest tak, że mały piesek jest dzieckiem Azy? Mama potwierdziła. I postanowiła skorzystać z okazji, by podjąć temat od dawna nie dający jej spokoju.

            – Widzisz  – powiedziała – pieski się kupuje, ale ludzi nie i kiedy jakaś rodzina ma mało dzieci, albo nie może ich mieć wcale, to są takie domy, gdzie mieszkają dzieci, których rodzice umarli i tam można otrzymać takie dziecko, jeśli ono chce.

            Zaczerpnęła głęboko powietrza, by dodać sobie odwagi i zakomunikować Ani, że i ona jest właśnie z takiego domu, gdy nieoczekiwanie córeczka weszła jej w słowo:

 – Ależ mamusiu, ja wiem, przecież i ty mnie wzięłaś z takiego domu!

Pamiętam jak spytałaś nas ( nas, to znaczy Anię i jej lalę),  czy chcemy mieszkać u ciebie i zabrałaś nas do domu.   

          Joannie spadł wielki ciężar z serca. Była zdumiona,  nie przypuszczała, że Ania to zdarzenie pamięta! Miała przecież dwa latka, co to podobno takie dziecko jeszcze nic nie może pamiętać…

Niedawno, wspominając w rozmowie stare dzieje, Joanna powiedziała mi coś jeszcze. Ponieważ wiedziała od znajomych, że adoptowane dzieci mają niekiedy pretensje do przybranych rodziców, że zabierając je z Domu Dziecka uniemożliwili  prawdziwej mamie ich zabranie, liczyła się z tym, że i Ania może coś takiego powiedzieć. Nigdy jednak od niej takiego zarzutu nie usłyszała, a wprost przeciwnie, któregoś dnia Ania powiedziała:

– Jak to dobrze, że to wyście mnie wzięli, a nie jacyś obcy, bo od obcych bym uciekła.