O edukacji w wieku XXI

Ja się chowałam i kształciłam w czasach, kiedy moi rówieśnicy chwalili się, ile to książek przeczytali w jednym miesiącu. Doczekałam się czasów, kiedy pewna 40-letnia już absolwentka studiów pedagogicznych w trybie zaocznym ( to było jakieś 10 lat temu) chwaliła się mojej znajomej, że podczas studiów udało się jej NIE przeczytać ani jednej książki. A skończyła studia z wyróżnieniem.

Jak to możliwe? Bardzo prosto – internet i metodą kopiuj-wklej, kopiuj-wklej i tak przez cztery lata. Z tego wynika, że profesorowie i asystenci nie mają nic przeciwko takiemu studiowaniu i wypuszczaniu na niwę pedagogiczną samych kopistów. No, bo powinna dostać dyplom nie z pedagogiki, lecz z kopiowania. A gdzie miejsce na samodzielne myślenie? Tylko – po co komu dziś myślenie? Od czego coraz to sprytniejsze urządzenia elektroniczne? O ile praktyczniejszy okazał się spryt tej pani i umiejętność klikania.

I teraz, od kilku już lat, ta pani jest pedagogiem, który prowadzi uczniów w ślepy zaułek klikania i bezmyślności.

A piszę to wszystko, bo zobaczyłam w kalendarzu, że zbliża się Dzień Edukacji – 14 października. Nie wiem tylko, jakie to ma znaczenie i po co takie dni? Czyżby raz w roku, tego właśnie dnia uczono młodzież prawidłowo? Ale kto ma to robić, staruszkowie, niedobitki z minionego stulecia?