Święty czy gbur?

            O duchowości w sztuce , 2

              Rodzi się tu kolejne pytanie: skoro stawiamy takie wysokie wymagania warsztatowe malarzowi, to jak z jego morale? Czy artysta jako interpretator Ewangelii, a więc ewentualny pośrednik między nami a Bogiem, musi sam być uduchowiony?

            Kiedy się nad tym głośno zastanawiałam, jeden z moich przyjaciół powiedział, że jego nic a nic nie obchodzi artysta, jako człowiek; on patrzy tylko na obraz i albo przeżywa przy nim jakieś wzruszenie, albo nie. A co go obchodzi charakter czy poglądy  malarza!

Inny przyjaciel wyznał mi, że poczuł się wprost dotknięty, oszukany, kiedy się dowiedział, że podziwiany przez niego obraz sakralny, namalował łobuz, człowiek o manierach bandyty. Że to oszust!  Przyjacielowi chodziło o wspaniałe „Złożenie do grobu” Caravaggia, pokazane przed laty w Muzeum Narodowym w W-wie. Tego Caravaggia, o którym najwięcej wiedzą rzymskie akta policyjne z XVII.

Caravaggio "Zdjęcie z krzyża"
Caravaggio – „Zdjęcie z krzyża”

Bo przecież większość ludzi oglądających religijne obrazy Caravaggia, odczuwa wzruszenie. Podobnie przed obrazami innego typa spod ciemnej gwiazdy, Georges’a de La Tour. Spójrzmy tylko na jeden z jego najpiękniejszych obrazów „Nowo narodzony”, obraz z muzeum w Rennes.

Georges de La Tour "Nowo Narodzony", Muzeum w Rennes
Georges de La Tour – „Nowo Narodzony”

  Jakże niezwykle subtelna ta kontemplacja cudu narodzin, pewnie pierwsza noc po przyjściu na świat dziecka, może niekoniecznie syna Maryi, może jednego z dziesięciorga dzieci samego malarza, ale kojarzy się z Bożym Narodzeniem. Artysta cudownie oddał niezwykły klimat tajemnicy tych narodzin, dziecka czy Dzieciątka – wszystko jedno. To cudowny obraz, uduchowiony.  Jeszcze do niego wrócimy.  

            A tymczasem … 

 Otóż chyba rzadko można spotkać wśród malarzy minionych wieków typa równie odrażającego jak Georges de La Tour: sobek, spryciarz bogacący się cudzym kosztem, chciwiec i gbur, nieznający współczucia, kłótliwy i nieustępliwie   procesujący się z sąsiadami.  Wprawdzie mąż i ojciec licznej gromady dzieci, ale ośmielam się przypuszczać, że człowiek bez serca.

Wynika z tego, że aby uruchomić w nas reakcję duchową, malarz sam nie musi być świętym, ani człowiekiem uduchowionym, ani nawet przyzwoitym człowiekiem. Już samo nakierowanie naszej uwagi na temat duchowy jest ważne: malarz buduje przestrzeń sakralną, pomaga nam się skupić i w niej odnaleźć. Przecież duchowość nie oznacza rozbuchanych emocji i potoków łez! Słowem, wystarczy, by malarz myślał i znał swój fach.

A jednak sądzę, że im głębiej sam malarz przeżywał podjęty temat wiążący się ze sprawami boskimi, tym silniej jego obraz może na nas oddziałać. Zdarza się, że patrząc na taki obraz, zapominamy o całym świecie, dzieje się z nami coś dziwnego. Nagle przebiega nam dreszcz po skórze, dostajemy gęsiej skórki, do oczu napływają łzy wzruszenia.

Wydaje mi się, że dzieje się tak, kiedy spływa na nas wyjątkowy ładunek emocjonalny, jaki malarz włożył w swój obraz, choćby minęło 500 i więcej lat. Istnieje tu jakieś tajemnicze, trudne do określenia, oddziaływanie, jakieś promieniowanie. Kasia, moja studentka przed laty, nazwała to fluidami. Odczuwa się coś takiego np. przy oglądaniu obrazów Fra Angelico. O tym, obecnie świętym patronie malarzy, wiemy z przekazów, że niezwykle pobożny, malował na klęczkach, traktując malarstwo jak modlitwę.

 Mnie się zdarzyło „odpłynąć” przed obrazem Pontorma w kaplicy Capponich w kościele Santa Felicita we Florencji. Stałam jak porażona, oniemiała. O autorze tej płynącej wprost w powietrzu grupy osób, niosących martwego Chrystusa do grobu,  powiedział  wcześniej Michał Anioł, że ten młodzieniec zaprowadzi kiedyś sztukę do nieba – ja tak właśnie jego obraz odebrałam. Mnie zaprowadził.

Pontormo "Złożenie do grobu"
Pontormo – „Złożenie do grobu”

 Przed kilku laty podobnie zachwycił mnie, o dziwo, współczesny malarz sakralny, Francuz, znany pod pseudonimem Arcabas (zmarł w 2018 r.). Wiem z jego listów, (bo miałam to szczęście, że korespondował ze mną),  że każdy dzień zaczynał od lektury Ewangelii. I malował sceny ewangeliczne. Ilustrując je zupełnie inaczej niż Fra Angelico, lecz  równie pięknie.

  Wygląda więc na to, że to, co kiedyś malarz włożył w swoje dzieło, my możemy, częściowo przynajmniej, odebrać bez względu na upływ czasu.

Ale czy każdy może? Otóż nie, bo musi tu zostać spełniony jeszcze jeden warunek, tym razem ze strony „biorcy”. Mówimy o pośrednictwie malarza w otwieraniu naszej duszy, duchowego widzenia, ale żeby ten proces mógł się dokonać, oglądający musi być gotowy. Dzieło może oddziałać głęboko tylko na tego, kto jest w pewnym sensie dojrzały duchowo, znajduje się na odpowiednim poziomie świadomości, woli i w odpowiednim nastroju.

            Słowo na-strój zawiera w sobie rdzeń od „strojenia” – czyli że musimy  dostroić  się, jak muzyk stroi swój instrument, by móc odebrać fale wysyłane przez malarza.   

A na te fale składa się nie tylko postawa duchowa, lecz najpierw intelektualna, wykształcenie. Pamiętam jak kiedyś w Muzeum Narodowym oprowadzana  przeze mnie młodzież radziecka, zaśmiewała się, patrząc na obraz ze sceną męczeństwa Św. Wawrzyńca. Wszystko wydawało się im zabawne: i ruszt na ogniu, i nagie ciało smażone na tym ruszcie i jakieś anioły w powietrzu. Wszystko, całe malarstwo średniowiecza wsadzili między bajki. Nie słyszeli bowiem nigdy o prześladowaniach pierwszych chrześcijan, o okrutnym znęcaniu się nad nimi.

Byłam bezradna – jak w kilka minut uzupełnić podstawowe braki wykształcenia historyczno-religijnego? A to jest grunt, na nim dopiero można starać się coś zasadzić. I dopiero kiedy wiedza na to pozwoli, a duchowość odbiorcy spotka się z duchowością artysty, może wspaniale zaiskrzyć.  

                                                c.d.n.