Jak trudno…

Czytałam kiedyś w jakiejś prasie zabawną anegdotkę, jak to pan Adam Hanuszkiewicz próbował przygotować córeczkę, Kasię, na przyjście na świat braciszka, Piotra. Wycięłam ten felieton, ale diabeł ogonem przykrył i teraz nie mogę go odnaleźć, by zacytować w całości.

Napiszę tylko to, co zapamiętałam, mianowicie finał tych ojcowskich starań. Otóż kiedy się już nagimnastykował dostatecznie a mała jakoś uparcie nic nie rozumiała, albo może nie chciała zrozumieć, pan Adam uciekł się do analogii ze zwierzętami. I powołał się na ich suczkę, jak to było, kiedy miała szczenięta.

Ponieważ zauważył błysk w oku Kasi, ucieszył się, że zaskoczyła.

– Już teraz wiesz o czym mówię? – spytał.

-Tak! Będziemy mieli szczeniaczka! – wykrzyknęła mała z radością i uściskała tatę.

Okazało się, że łatwiej wyreżyserować trudną sztukę, niż wytłumaczyć jedynaczce kwestię spodziewanego potomstwa.